poniedziałek, 30 lipca 2012

7. Śniadanie mistrzów


5 czerwca zameldowaliśmy się w Polsce. Ibrahim wraz z całą reprezentacją w  Krakowie, ja natomiast na drugim końcu mojej ojczyzny – w Gdańsku. Z lotniska odebrał mnie tata.
-Daj te walizki  - westchnął odbierając ode mnie bagaż i prowadząc mnie do samochodu. – Nie wzięłaś ze sobą narzeczonego?
-Tato! – zaśmiałam się. – Ile razy mam mówić, że Ibrahim nie jest moim narzeczonym? Po za tym dobrze wiesz jak to jest? Zgrupowanie, Euro…. To wszystko ciągnie się teraz. W sobotę grają pierwszy mecz, podejrzewam, że jeszcze dziś trener przemagluje ich na murawie.
Ojciec kiwnął tylko głową. Doskonale wiedział. Długie lata football był jego zainteresowaniem, po za tym jego syn, a mój brat uczęszczał do szkółki jednego z lepszych klubów w Trójmieście.  No właśnie do szkółki. Mój brat jest młodszy ode mnie o caluteńkie 10 lat. Tak jest małym  13-latkiem, który dopiero co pozna życie, a już i tak ma więcej niż nie jeden chłopak w jego wieku może sobie tylko pomarzyć. Bo ile razy był już na meczach piłki nożnej i nie mówię tu o tych odbywających się w mieście. Gdzie tam. Mój brat przeżywał  fazę wielkiego fana Eindhoven od kiedy dowiedział się, że jego siostra spotyka się z kapitanem tego zespołu. Teraz nadeszła faza na Barcę. Męczył mnie od roku o to, żebym zabrała go na mecz.
-Monika! – rzucił od wejścia. – Hiszpania gra w Gdańsku! Załatw mi wejściówki!
-Cześć braciszku – zaśmiałam się. – Mam dla Ciebie coś lepszego niż wejściówki.
Wyciągnęłam z walizki koszulkę Barcelony i to nie byle jaką. Jedna pierwszego składu, druga treningowa. Na jednej i drugiej widniały podpisy całego zespołu. Trzy największe: Afellay, Fabregas i Pique. Zaśmiałam się na wspomnienie Fabrique.
-Dzięki – westchnął i zniknął w swoim pokoju, by po chwili się wychylić i krzyknąć. – Wejściówki i tak możesz załatwić!
- A ten jak zwykle niewdzięczny – rozległ się głos mojej mamy.
-Mamo – rzuciłam jej się na szyję. Tak mama była osobą, za którą stęskniłam się zdecydowanie najbardziej.
-Gdzie zgubiłaś kochasia? – zaczęła mi się przyglądać. – Chyba schudłaś co? Ślicznie wyglądasz, a ta Barcelona zdecydowanie Ci służy.
-Wolę określenie wyszczuplałaś – zaśmiałam się. – Jedyne co mi tam służy to chyba słonko i może parę osób, w których odnalazłam przyjaciół.
-Dobre i to. – dobiegł mnie śmiech mojego kuzyna Roberta.
Tego samego kuzyna, który potrafił wisieć długie godziny na telefonie z Ibrahimem rozmawiając praktycznie o wszystkim. Był  w tym samym wieku co Ibi. To pewnie, dlatego znaleźli tak szybko wspólny język. Przytuliłam go na powitanie, a na mojej twarzy pojawił się po raz kolejny uśmiech numer  5.
Podczas obiadu obiecałam rodzicom, że sprowadzę do nich Afellaya, kiedy tylko odetchnie po turnieju. Zgodzili się. Stwierdzili, że to będzie najlepsze wyjście z sytuacji. Ojciec rzucił tylko krótkim:
-Niech tak lepiej się stanie, bo mam do pogadania z tym delikwentem.
-Jurek! – mama  skarciła swojego męża. – Kochanie nie martw się, tata tak tylko mówi.
-Mamo, przecież wiem. Tata nie skrzywdziłby nawet muchy – uśmiechnęłam się wstając od stołu. – Dziękuję było pyszne, ale jeśli pozwolicie położę się spać. Jestem padnięta podróżą.

Guzik prawda. Wiedziałam jednak, że energia przyda mi się następnego dnia, kiedy to pojadę przywitać jeszcze wciąż aktualnych mistrzów Europy.
-To dla Ciebie. Od Roberta. Chciał, żebyś wpadła na wszystkie mecze. – ojciec wyciągnął w moją stronę plik biletów na mecze polskiej reprezentacji. – Pierwszy grają w piątek w Warszawie z Grecją.
-Dziękuję, ale połowę muszę Ci oddać. – spojrzałam na mojego braciszka.
-Ja mam – spojrzał na mnie wyczekująco.
-Nie wezmę ze sobą przecież Ibrahima. – spojrzałam po wszystkich obecnych w jadalni. – Nasi grają w piątek, a pomarańczowi w sobotę. I tak w kółko.
-Oddam kolegom – mój brat wyrwał mi z ręki pęczek biletów.
Dopiero kiedy to zrobił mogłam iść do pokoju, w którym miałam spać. Robert Lewandowski. Mój pierwszy chłopak. Chłopak jeszcze za czasów kiedy mieszkaliśmy  w Warszawie. Już wtedy grywał w piłkę, traktował to poważnie, ale kluby jeszcze wtedy tak go nie traktowały. Zmieniło się to dopiero w 2005 roku. Wracając do tej małej historii: razem z Robertem wszystko przeżyliśmy jako pierwsi i razem. Kiedy zainteresował się mną w gimnazjum dla mnie to było coś. Ja 13-latka, która zaczęła spotykać się z chłopakiem starszym o rok. To było coś.  To z nim przeżyłam pierwszą w życiu randkę, pocałunek, pierwszy raz. Niestety wtedy, a teraz może stety rozstaliśmy się, kiedy ja w 3 gimnazjum przeprowadziłam się na wybrzeże, a on poszedł do liceum. Zaczęliśmy nowe rozdziały w życiu. Mimo to utrzymywaliśmy kontakt, zerwaliśmy go dopiero jak on stał się profesjonalistą, a ja wyjechałam do Holandii. Mimo to napastnik utrzymywał kontakt z moim ojcem, który wielokrotnie nie krył, że Robert to jego wymarzony facet dla ukochanej córeczki. Był zdania, że to właśnie z nim powinnam wziąć ślub i urodzić gromadkę piłkarzy. Dlatego też zapewne nie wzbudzał żadnych kłótni podczas każdego mojego przyjazdu o to, że jeszcze się nie zaręczyłam z Ibim. Gdyby tylko wiedział,  że to ja nie chciałam……

Następnego dnia obudził mnie dźwięk telefon i nie był to budzik, ale stęskniony Holender. Zaczął opowiadać mi o tym jaki to wspaniały jest Kraków, jak tam ładnie, jak przywitali ich Polacy. Pytał czemu mnie tam z nim nie ma, czemu dawna stolica Polski nie dostała Euro i kiedy przyjadę do niego. Opowiedziałam mu o biletach, które dostałam na mecz zgodził się, żebym na niego pojechała pod warunkiem, że najpierw stawię się u niego i dam mu kopa w tyłek na szczęście. Obiecałam, że pojawię się tam jutro. Tak więc moja pobudka okazała się dość  miłą pobudką.  Po rozmowie spojrzałam na zegarek. Dziewiąta rano. Nie pamiętam kiedy wstawałam tak wcześnie,  jednak bez zawahania podniosłam się z łóżka.  Poszłam pod prysznic, a następnie weszłam do kuchni celem sporządzenia sobie jakiegoś śniadania.  Kiedy wszystko było gotowe ruszyłam z miską pełną płatków do mojego pokoju. Włączyłam głośno muzykę z laptopa, co umożliwiał mi pusty dom i zajęłam się szykowaniem siebie samej na wielkie powitanie mistrzów.  Kiedy byłam gotowa sprawdziłam jeszcze twittera i szybko zatweetowałam do Cesca.
„Mistrzu oczekuj mnie na lotnisku”
Zaczęłam pakować do torebki najpotrzebniejsze rzeczy, kiedy spojrzałam na laptopa. Jednak twitterowe uzależnienie Hiszpanów mnie nie zawiodło.  Jak nie Cesc to Pique, teraz akurat obaj na raz.
Cesc: „Naprawdę?  Gerrard Pique czy ty widzisz to co ja?”
Gerrard: „Nie wierzę, mała będzie na lotnisku. Ej Monika nie powinnaś być w jakimś Cracow?”
Zaśmiałam się widząc oba tweety, szybko odweetowałam i wyszłam z domu.
„Opowiem na miejscu. Tak też się za Wami stęskniłam :p”
Jak się okazało dotarcie taksówką na lotnisko nie zajmuje o 9.00 piętnaście minut, lecz trzydzieści. Zwłaszcza podczas Euro. Moje jako takie znajomości i ładne oczka doprowadziły mnie na płytę lotniska. Stałam gdzieś w tłumie fotoreporterów. Wtedy zobaczyłam wyrośniętego Pique i w porównaniu z nim krasnoludka Cesca . Przecisnęłam się między ludźmi i stanęłam w pierwszym rzędzie wyciągając telefon.
-Cesc! Pique! – zaśmiał  się a Ci spojrzeli na mnie zdziwieni. – No co fotka na twittera musi być! Co prawda nie z rączki, ale jednak!
To był ten moment, kiedy opanowanie hiszpańskiego do perfekcji sprawdzało się w stu procentach. Przytuliłam się na powitanie z Gerrim, Cesc spojrzał na mnie z wyrzutem, że on nie został tak powitany.
-Shakira nie jest o mnie zazdrosna – spojrzałam na niego. – A tu robią zdjęcia i pewnie za jakąś godzinę, góra dwie Danielle je zobaczy, a potem wydrapie mi oczy.
-Nie ma powodu. – westchnął. – Też chcę buziaka w policzek.
Zrobił maślane oczka i minę poszkodowanego szczeniaczka. W odpowiedzi szturchnęłam go lekko w bok.  Wtedy ku zdziwieniu wszystkich i zarazem mojemu zaczął mnie łaskotać, a ja zaczęłam uciekać. 
-Fabregas! – gdzieś za nami rozległ się donośny i surowy głos trenera.
Stanęłam wyczerpana obok Gerrarda, a mój oprawca udał się w stronę selekcjonera.
-Uspokójcie się – doszedł nas głos starego już mężczyzny. – W koło pełno fotoreporterów, a Ty ganiasz się z tą panienką naokoło samolotu. Jak to wygląda?
-Pewnie jak Iker całujący Sarę na wizji – burknął Cesc pod nosem.
-Jeśli dziewczyna Ci się podoba to są inne sposoby na okazanie tego – trener nie zwrócił uwagi na jego słowa i kontynuował swój monolog.
-Trenerze, to dziewczyna naszego kolegi z klubu – Cesc zaczął się śmiać. – Chcieliśmy z Pique zapytać czy możemy ja zabrać z nami do hotelu.
-Podoba Ci się, co? – Del Bosque męczył nadal Katalończyka.
-Mam dziewczynę. – zaśmiał się Cesc. – Którą kocham i jestem z nią szczęśliwy.

Stałam i patrzyłam wymownie na Pique słysząc  całą rozmowę Fabregasa z trenerem. Ten tylko się uśmiechał, co chwilę powtarzając:
-Słuchaj uważnie.
-Pique nie wkurzaj mnie. – sama nie wiem czemu, ale cała ta rozmowa mnie denerwowała. To znaczy może wiem czemu, ale nie chciałam teraz myśleć o tym, że Pique wie o czymkolwiek. O czymkolwiek co miało zostać między mną Cesciem i początkiem sezonu 2011/2012. Rzuciłam przelotnie wzrokiem na Cesca, który teraz tłumaczył coś trenerowi gestykulując przy tym rękoma. Uśmiech sam zagościł na mojej twarzy. Wrócił do formy: przystrzyżone włosy, równiutki zarost, jego sylwetka też teraz przybrała dawną rzeźbę. To były chyba jedyne powody, za które mogłam lubić Danielle.  Były Kanonier spojrzał teraz na mnie i się uśmiechnął. Odwzajemniłam uśmiech i powróciłam do rozmowy z Pique.
-Przygotuj się na cały dzień z Hiszpanami – zaśmiał się Gerrard przenosząc wzrok ze swojego przyjaciela na mnie. – Zapamiętasz go na długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz