2 czerwca razem z Isą zameldowałyśmy się na boisku
punktualnie o 18.00. Pewnie zdziwicie się jeśli powiem Wam, że mecz zaczął się
o 20.00, jednak napięcie przed tak ważnym meczem było silniejsze od nas samych.
Obie czułyśmy, że pora stawić się na stadionie i wesprzeć „Oranje”. Oczywiście
wspieranie drużyny narodowej miało dla mnie drugie, głębsze dno. Chyba wszyscy
wiemy kogo tak naprawdę wspierałam ja.
Ibrahim wyszedł w pierwszym składzie. Nie powinno nas to dziwić, jednak radość była większa niż
ta której oczekiwałyśmy. Kiedy chłopaki
wyszli na boisko wiedzieliśmy już, że ten mecz będzie wielką holenderską
fiestą. Patrzyłam na Ibiego, który jak zwykle podczas hymnu milczał jednak
głowę miał wzniesioną wysoko ku niebu. Aż serce mi miękło, kiedy widziałam go
tak skupionego na celu, jaki postawił przed nim trener.
Była ledwo 10-ta minuta kiedy Ibi stał na skrzydle, a piłka
znajdowała się gdzieś mniej więcej w połowie boiska. Trafiła pod nogi Willemsa,
a ten dostrzegłszy Afellaya podał mu piłkę. Ibrahim zaczął swój rajd pod bramkę
przeciwnika. Moje serce zaczęło walić jak oszalałe, ściskałam mocno kciuki. Na
pozycję wyszedł van Persie, a Ibrahim bez zawahania podał mu piłkę. W 11
minucie podanie zostało zamienione w gola dla pomarańczowych. Okrzyk radości i
meksykańska fala na trybunie. 26 minut później bramkę na 4:0 trafił Afellay. Stanęłam przy barierce
wpatrując się w niego i szeroko się uśmiechając. Spojrzał na mnie, a z palców
ułożył serce. Spojrzałam na telebim, który właśnie pokazywał zaistniałą
sytuację. Zaśmiałam się i zajęłam moje miejsce obok Isy.
-Zazdroszczę Ci, wiesz? – zaśmiała się, szpecąc mi na ucho.
W pierwszej połowie właśnie bramka Afellaya zamknęła worek z
golami. Piętnastominutowa przerwa dłużyła się chyba wszystkim. Pomarańczowi
rozpoczęli dzisiaj święto narodowej piłki. Festiwal goli. Rozpoczęła się druga połowa. Nie mniej
nerwowa niż pierwsza. W 57 minucie po
indywidualnej akcji worek z golami otworzył ponownie:
-Afellay! – rozległ się głos speakera. – Gooool!
Rzuciłam się niemal na Isę przytulając ją z radości.
Dziewczyna śmiała się ze mną ze szczęścia.
-Przy takiej grze ma zapewnioną pierwszą 11 na Euro. –
zaśmiała się Holenderka.
Mecz zakończył się wynikiem 6-0. Strzelał jeszcze Vlaar.
Fiesta zaczęła przenosić się na ulice Amsterdamu. Razem z Isą wróciłyśmy do
hotelu. Ledwo weszłam do pokoju zaczął dzwonić mój telefon. Na wyświetlaczu
pojawił się numer Ibiego.
-Słucham Cię – westchnęłam wciąż uśmiechając się do samej
siebie.
-Mogę przyjechać? – wysapał jeszcze lekko zmęczony.
-Nie mnie się pytaj. Idź do trenera, jeśli…. – zaczęłam, ale
mój rycerz mi przerwał.
-Wszyscy spędzają dwa dni z rodziną. Tzn. część jedzie już
dziś. Część jutro. 4 czerwca mamy się stawić w hotelu.
- W takim razie nie mogę doczekać się Twojego przyjazdu. –
rzuciłam bez zastanowienia.
Wiedziałam już, że za kilka minut mój ukochany stawi się w
moich drzwiach. Jednak kiedy się tam pojawił jak głupia skoczyłam mu w ramiona.
-Spokojnie – zaśmiał się opuszczając torbę na ziemię i
unosząc mnie do góry.
Jednak ja już mu nie odpowiedziałam, zatopiłam swoje usta w
jego. Przez cały mecz tak bardzo chciałam go przytulić, pocałować, powiedzieć
głupie „a nie mówiłam”. Teraz był obok, taki namacalny. Tylko mój.
-Kocham Cię – westchnęłam, a on spojrzał na mnie i pocałował
mnie w czoło. Ciemne oczy przeszyły mnie na wskroś.
-Jasne, że mnie kochasz. W końcu jestem tu Twój i tylko dla
Ciebie - wyszczerzył ząbki w uśmiechu.
Pogłaskałam go po skroni, wciąż nie mogąc się nacieszyć tym,
że stoi obok. Nie mogłam już teraz
wyobrazić sobie Euro. Tych długich dni rozłąki. Wiedziałam, że będę musiała
ładnie zagospodarować sobie czas w Polsce, w przeciwnym wypadku dni spędzone w
Krakowie będą nie do wytrzymania. Pociągnął mnie za rękę na łóżko, gdzie
usiedliśmy. Ściągnął ze mnie koszulkę „Oranje”.
-Znajdź coś do nałożenia. Zabieram Cię na miasto. – rzucił
po czym wstał i wszedł do łazienki.
Był niemożliwy, nieprzewidywalny. Normalnie piłkarz po
bieganiu za piłką przez 90 minut nie miałby siły. Ib był inny. Czasem odnosiłam
wrażenie, że ma niewyczerpalne pokłady energii. Nigdy się nie męczył, ani nie
miał dość. Jestem pewna, że gdyby dzisiaj zaraz po meczu z Irlandią miał zagrać
w barwach Barcy zrobiłby to bez wahania. Zajrzałam do walizki celem wyciągnięcia
odpowiedniej kreacji na wieczorny spacer ulicami Amsterdamu.
Szliśmy jedną z głównych ulic stolicy Holandii. Ibrahim
zaciągnął mnie do drogo wyglądającego klubu, kiedy tylko weszliśmy znalazł
wolny stolik, który zajęliśmy. Usiadłam przy nim podczas gdy on poszedł zamówić
jakieś drinki. Widziałam jak przy barze obkupiło go kilka dziewczyn, wszystkie
wystrojone w krótkie spódniczki. Widać,
że przyszły nie tylko na imprezę, ale też poderwać jakiegoś faceta, a teraz to
właśnie pomocnik Barcelony wpadł im w oko. Uśmiechnęłam się widząc jak spławia
jedną po drugiej. Jednej z nich nawet pokazał mnie, po czym uśmiechnął się i
wzruszył ramionami. Przyniósł mi mojego ulubionego drinka „Sex On The Beach”,
sam pił zaś piwo. Słodki owocowy smak rozszedł się po moim języku, a następnie
ciecz wylądowała w moim przełyku.
-Powinniśmy byli wziąć Isę – westchnęłam przypominając sobie
o przyjaciółce, która została sama w hotelu.
-Załatwiłem wszystko – położył swoją dłoń na mojej. –
Zgodziła się na to, żebyśmy spędzili ten wieczór sami.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Po większej dawce alkoholu
wylądowaliśmy na parkiecie, potem poszliśmy jeszcze na jakiś długi spacer
oświetlonymi uliczkami Amsterdamu. Czułam się jak w raju. Tak! Holandia była
moim rajem. Możecie sobie pomyśleć, że jestem idiotką, która mieszka w
słonecznej Barcelonie, ma wszystko i narzeka. Jeśli to jest definicja idiotki,
to tak jestem nią. Pokochałam Holandię kilka lat temu i tak jak kocha się
rodzinę, tak samo wiem, że nic nie zrujnuje mojej miłości do tego kraju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz