poniedziałek, 30 lipca 2012

5. Mijn ridder



2 czerwca razem z Isą zameldowałyśmy się na boisku punktualnie o 18.00. Pewnie zdziwicie się jeśli powiem Wam, że mecz zaczął się o 20.00, jednak napięcie przed tak ważnym meczem było silniejsze od nas samych. Obie czułyśmy, że pora stawić się na stadionie i wesprzeć „Oranje”. Oczywiście wspieranie drużyny narodowej miało dla mnie drugie, głębsze dno. Chyba wszyscy wiemy kogo tak naprawdę wspierałam ja.
Ibrahim wyszedł w pierwszym składzie. Nie powinno  nas to dziwić, jednak radość była większa niż ta której oczekiwałyśmy.  Kiedy chłopaki wyszli na boisko wiedzieliśmy już, że ten mecz będzie wielką holenderską fiestą. Patrzyłam na Ibiego, który jak zwykle podczas hymnu milczał jednak głowę miał wzniesioną wysoko ku niebu. Aż serce mi miękło, kiedy widziałam go tak skupionego na celu, jaki postawił przed nim trener. 
Była ledwo 10-ta minuta kiedy Ibi stał na skrzydle, a piłka znajdowała się gdzieś mniej więcej w połowie boiska. Trafiła pod nogi Willemsa, a ten dostrzegłszy Afellaya podał mu piłkę. Ibrahim zaczął swój rajd pod bramkę przeciwnika. Moje serce zaczęło walić jak oszalałe, ściskałam mocno kciuki. Na pozycję wyszedł van Persie, a Ibrahim bez zawahania podał mu piłkę. W 11 minucie podanie zostało zamienione w gola dla pomarańczowych. Okrzyk radości i meksykańska fala na trybunie. 26 minut później bramkę na  4:0 trafił Afellay. Stanęłam przy barierce wpatrując się w niego i szeroko się uśmiechając. Spojrzał na mnie, a z palców ułożył serce. Spojrzałam na telebim, który właśnie pokazywał zaistniałą sytuację. Zaśmiałam się i zajęłam moje miejsce obok Isy.
-Zazdroszczę Ci, wiesz? – zaśmiała się, szpecąc mi na ucho.
W pierwszej połowie właśnie bramka Afellaya zamknęła worek z golami. Piętnastominutowa przerwa dłużyła się chyba wszystkim. Pomarańczowi rozpoczęli dzisiaj święto narodowej piłki. Festiwal goli.  Rozpoczęła się druga połowa. Nie mniej nerwowa niż pierwsza. W 57 minucie po  indywidualnej akcji worek z golami otworzył ponownie:
-Afellay! – rozległ się głos speakera. – Gooool!
Rzuciłam się niemal na Isę przytulając ją z radości. Dziewczyna śmiała się ze mną ze szczęścia.
-Przy takiej grze ma zapewnioną pierwszą 11 na Euro. – zaśmiała się Holenderka.
Mecz zakończył się wynikiem 6-0. Strzelał jeszcze Vlaar. Fiesta zaczęła przenosić się na ulice Amsterdamu. Razem z Isą wróciłyśmy do hotelu. Ledwo weszłam do pokoju zaczął dzwonić mój telefon. Na wyświetlaczu pojawił się  numer Ibiego.
-Słucham Cię – westchnęłam wciąż uśmiechając się do samej siebie.
-Mogę przyjechać? – wysapał jeszcze lekko zmęczony.
-Nie mnie się pytaj. Idź do trenera, jeśli…. – zaczęłam, ale mój rycerz mi przerwał.
-Wszyscy spędzają dwa dni z rodziną. Tzn. część jedzie już dziś. Część jutro. 4 czerwca mamy się stawić w hotelu.
- W takim razie nie mogę doczekać się Twojego przyjazdu. – rzuciłam bez zastanowienia.
Wiedziałam już, że za kilka minut mój ukochany stawi się w moich drzwiach. Jednak kiedy się tam pojawił jak głupia skoczyłam mu w ramiona.
-Spokojnie – zaśmiał się opuszczając torbę na ziemię i unosząc mnie do góry.
Jednak ja już mu nie odpowiedziałam, zatopiłam swoje usta w jego. Przez cały mecz tak bardzo chciałam go przytulić, pocałować, powiedzieć głupie „a nie mówiłam”. Teraz był obok, taki namacalny. Tylko mój.
-Kocham Cię – westchnęłam, a on spojrzał na mnie i pocałował mnie w czoło. Ciemne oczy przeszyły mnie na wskroś.
-Jasne, że mnie kochasz. W końcu jestem tu Twój i tylko dla Ciebie  - wyszczerzył ząbki w uśmiechu.
Pogłaskałam go po skroni, wciąż nie mogąc się nacieszyć tym, że stoi obok.  Nie mogłam już teraz wyobrazić sobie Euro. Tych długich dni rozłąki. Wiedziałam, że będę musiała ładnie zagospodarować sobie czas w Polsce, w przeciwnym wypadku dni spędzone w Krakowie będą nie do wytrzymania. Pociągnął mnie za rękę na łóżko, gdzie usiedliśmy. Ściągnął ze mnie koszulkę „Oranje”.
-Znajdź coś do nałożenia. Zabieram Cię na miasto. – rzucił po czym wstał i wszedł do łazienki.
Był niemożliwy, nieprzewidywalny. Normalnie piłkarz po bieganiu za piłką przez 90 minut nie miałby siły. Ib był inny. Czasem odnosiłam wrażenie, że ma niewyczerpalne pokłady energii. Nigdy się nie męczył, ani nie miał dość. Jestem pewna, że gdyby dzisiaj zaraz po meczu z Irlandią miał zagrać w barwach Barcy zrobiłby to bez wahania.  Zajrzałam do walizki celem wyciągnięcia odpowiedniej kreacji na wieczorny spacer ulicami Amsterdamu.
Szliśmy jedną z głównych ulic stolicy Holandii. Ibrahim zaciągnął mnie do drogo wyglądającego klubu, kiedy tylko weszliśmy znalazł wolny stolik, który zajęliśmy. Usiadłam przy nim podczas gdy on poszedł zamówić jakieś drinki. Widziałam jak przy barze obkupiło go kilka dziewczyn, wszystkie wystrojone w krótkie spódniczki.  Widać, że przyszły nie tylko na imprezę, ale też poderwać jakiegoś faceta, a teraz to właśnie pomocnik Barcelony wpadł im w oko. Uśmiechnęłam się widząc jak spławia jedną po drugiej. Jednej z nich nawet pokazał mnie, po czym uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Przyniósł mi mojego ulubionego drinka „Sex On The Beach”, sam pił zaś piwo. Słodki owocowy smak rozszedł się po moim języku, a następnie ciecz wylądowała w moim przełyku.
-Powinniśmy byli wziąć Isę – westchnęłam przypominając sobie o przyjaciółce, która została sama w hotelu.
-Załatwiłem wszystko – położył swoją dłoń na mojej. – Zgodziła się na to, żebyśmy spędzili ten wieczór sami.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Po większej dawce alkoholu wylądowaliśmy na parkiecie, potem poszliśmy jeszcze na jakiś długi spacer oświetlonymi uliczkami Amsterdamu. Czułam się jak w raju. Tak! Holandia była moim rajem. Możecie sobie pomyśleć, że jestem idiotką, która mieszka w słonecznej Barcelonie, ma wszystko i narzeka. Jeśli to jest definicja idiotki, to tak jestem nią. Pokochałam Holandię kilka lat temu i tak jak kocha się rodzinę, tak samo wiem, że nic nie zrujnuje mojej miłości do tego kraju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz