poniedziałek, 30 lipca 2012

4.Porażka Holandii, porażka Ibrahima.


Tydzień później razem z Isą zameldowałyśmy się w Amsterdamie. Hotel wybrał nam oczywiście Ibi. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Przed meczem udałyśmy się jeszcze na szybkie zakupy. Pochłonął nas w pełni zakupowy szał i w efekcie biegłyśmy do hotelu, żeby zdążyć przygotować się na mecz.   Zwarte i gotowe zamówiłyśmy taksówkę. Pod stadionem panował istny szum i tłok. Czyżby zapowiedź przed nadchodzącym Euro?  Pomarańczowy i biały były dwoma najbardziej dominującymi kolorami. W powietrzu dało się czuć tą napiętą atmosferę. Ruszyłam do wejścia dla VIPów i pociągnęłam za sobą Isę. Zajęłyśmy miejsce na trybunie, postanowiłam, że dopiero  w przerwie odwiedzę Ibiego. Jednak jakie zaskoczenie malowało się na naszych twarzach, kiedy ujrzałam, że mój chłopak siedzi dzisiaj na ławce. Nie gra w pierwszym składzie. Musiałam usiąść i opanować samą siebie, zanim pójdę do wariata, który już pewnie świrował robiąc dobrą minę do złej gry.
-Isa? – spróbowałam złapać kontakt z przyjaciółką jednocześnie głęboko oddychając. – Idę pod szatnie, złapać Ibiego. Zobaczyć jak się czuje.
Dziewczyna kiwnęła mi głową, spojrzałam na zegarek. Do meczu zostało 30 minut, mogłam biec do niego teraz albo dopiero za ponad godzinę. Ruszyłam. Przechodziłam korytarzami Amsterdam Areny. Doszłam do szatni piłkarzy jak głupia stałam pod nią uśmiechając się do ochroniarzy, którzy patrzyli na mnie podejrzliwym wzorkiem. I wtedy drzwi się otworzyły wyszedł z nich van Persie i Sneijder.
-Robin! Weasley! – zawołałam i jednocześnie zwątpiłam w fakt czy na pewno osobiście ich poznałam. – Jest tam Ibi?
Van Persie spojrzał na mnie badawczym wzrokiem:
-Biega po boisku, nie wyjedziesz tam. Musisz tu czekać. – rzucił po czym razem z drugim Holendrem gdzieś się udali. 
Po chwili z boiska wyłonił się Dirk Kyut i idący z nim i klnący pod nosem Ibrahim.  Spojrzał na mnie, pokręcił lekko głową, po czym rzucił coś do Holendra i podszedł do mnie. Złapał mnie za rękę i odciągnął na bok.
-Co tu robisz? – spojrzał na mnie niemal paraliżującym wzrokiem. – Przecież wiesz, że nie mogę z Tobą teraz rozmawiać.
-Przyszłam zobaczyć jak się czujesz. – westchnęłam patrząc w jego czarne oczy. – Wyluzuj. Przecież nie robisz nic złego. Nie przyszłam na szybki numerek, ani nie przyniosłam Ci środków dopingowych.
-Wiesz, że nie o to chodzi – westchnął i jednocześnie opuścił głowę w dół.
Złapałam go za rękę, a drugą wolną dłonią podniosłam jego twarz tak, żeby patrzył na mnie.
-Na jednym meczu świat się nie kończy. Pamiętaj, że niezły z Ciebie kocur. Końcówka sezonu w Barcy była Twoja, a van Marwijk na pewno o tym wie i pamięta. Dla mnie i tak jesteś najlepszy z całej tej szerokiej kadry. – pocałowałam go krótko w usta, po czym odwróciłam się i uciekłam na trybuny.
Miałam nadzieję, że pozostawiłam go choć z płomyczkiem nadziei i lepszego humoru. Ale po meczu i porażce z Bułgarią, tak zaznaczę z Bułgarią 2:1 nie widziałam drugiego tak wkurzonego piłkarza jak Affi. Chodził, klął pod nosem, bąkał i mówił jakby to on nie strzelił tego wyrównującego gola. Nie miałam jak go uspokoić, bowiem dość szybko asystenci trenera zapakowali go do autokaru. Chyba w obawie przed tym, że udzieli jakiegoś nieprzychylnego wywiadu. W sumie nie dziwiłam się im. Sama przez te lata już zdołałam się przekonać, że zły Ibi to niebezpieczny Ibi. Bynajmniej pod względem słów, które wypowiadał. 
Po meczu siedziałyśmy z Isą w moim pokoju hotelowym, oglądałyśmy MTV i piłyśmy piwo. Starałyśmy się raczej nie myśleć o tym nieudanym meczu, zapewne w przeciwieństwie do piłkarzy, którzy prawdopodobnie jutro mieli  wyciągać grupowo wnioski. Wtedy rozległo się pukanie do moich drzwi, a w nich pojawił się nie kto inny jak Ibrahim Afellay. Stał chwilę w progu i patrzył na mnie, a potem na moją przyjaciółkę. Odstawiłam na szafkę piwo, po czym stanęłam z otwartymi ramionami dając mu jasno do znaczenia, że może przyjść i się przytulić. Zamknął drzwi z hukiem, a właściwie kopnął je piętą, rzucił torbą w róg i podszedł do mnie. Przytuliłam go jak najmocniej, ile tylko sił miałam w swoich małych ramionach. Widziałam jak Isa po cichu wymyka się do swojego pokoju leżącego naprzeciwko mojego. Uśmiechnęłam się do niej porozumiewawczo, a ona pomachała mi na dobranoc.  Przytulanie jednak piłkarza wyższego od Ciebie o jakieś 20 cm nie było najłatwiejszym zadaniem. Dlatego kiedy naparł na mnie mocniej runęliśmy na łóżko. Cicho się zaśmiałam powodując, że moja klatka piersiowa cała zadrżała. Oparł głowę o moją pierś, a ja zaczęłam go po niej głaskać.
-To jeszcze nie koniec świata, wiesz o tym prawda? Van Marwijk musi też sprawdzić wszystkie opcje. – pocałowałam go krótko w czoło. – Nawet najlepszym krajom się zdarza. Pamiętasz jak Holandia wygrała z Brazylią w RPA? To też była sensacja.
Nie miałam już pomysłów na słowa otuchy dla mojego mężczyzny, ale chyba to co powiedziałam lekko podziałało. Poczułam jak ciężar ciała, którym do tej pory obarczał mnie Ibi lekko ustaje. Mimo, że wciąż leżał na mnie postanowił mi jakoś ulżyć.
-Kocham Cię… - szepnęłam mu do ucha.
I wtedy podniósł głowę i spojrzał na mnie. Oczy miał nadal smutne, ale pojawiły się w nich jakieś iskierki. Iskierki, które widziałam ostatnio przed jego zmianą klubu. Kiedy żyliśmy sobie w Eindhoven we dwoje i w spokoju. Patrzyłam na niego uważnie, podsunął się do mnie i zaczął mnie delikatnie całować. Poczułam się jak przy naszym pierwszym delikatnym i dość niewinnym pocałunku. Położyłam swoje dłonie na jego barkach i skupiłam się na kolejnym nieco bardziej namiętnym pocałunku. Już wiedziałam, czego mój facet potrzebuje dzisiaj najbardziej.
-Mam czas do rana – westchnął ściągając z siebie koszulkę.

3 dni później na stadionie Feijenoordu na trybunach siedziałam już nie tylko z Isą, ale i ze ściskającym mnie za rekę Ibrahimem. Zapewne zapytacie dlaczego. Otóż to dość oczywista kwestia. Pamiętacie nie zapowiedzianą wizytę Ibiego po meczu z Bułgarią? No właśnie. Byłby idiotą, gdyby nie spodziewał się konsekwencji. A ja mówiłam mu, że jeden mecz to i tak mała kara i powoływałam się tu na przykłady rodem z polskiej reprezentacji.  Nie mniej jednak oswoił się z tą decyzją i dzisiaj siedział obok mnie. Za 3 dni miał dostać swoją szansę w meczu z Irlandią Północną. Miałam nadzieję, że to się nie zmieni, więc razem z Isą pilnowałyśmy go, żeby po meczu udał się od razu do autokaru swojej reprezentacji, a z nimi do hotelu. Żeby zapobiec nocnym odwiedzinom same załatwiałyśmy sobie hotel, nie mówiąc mu, gdzie śpimy.  I do dziś jestem pewna, że nawet gdybyśmy spały w tym hotelu co on, zrobiłybyśmy to tak, że nawet by nie wiedział.  Holandia wygrała w Rotterdamie ze Słowacją 2:0. Triumfował van der Vaart.  Miałam cichą nadzieję, że w Amsterdamie nadejdzie pięć minut Afellaya. Holendrzy dzień po zwycięskim starciu wyjechali do Amsterdamu. My z Isą postanowiłyśmy zostań dzień dłużej. Obeszłyśmy cały Rotterdam odwiedzając nasze miejsca i śmiejąc się z tego co przeżyłyśmy w tym magicznym mieście. Odwiedziłyśmy nawet naszą akademię taneczną. Dawno jeden dzień spędzony w jakimś mieście na włóczeniu się po uliczkach nie dał mi takiego pozytywnego kopa jak ten.  Następnego dnia rano zadzwonił do mnie Afellay.
-Gram! W wyjściowej  11. – wybuchł radością, kiedy tylko odebrałam telefon.
-To wspaniale! – zaśmiałam się ciesząc się jego szczęściem. – Mówiłam, że nadejdzie Twój czas.
-Monika? – zapytał jakby sprawdzając czy wciąż jestem przy słuchawce.
-Hm? – bąknęłam cicho, wiedząc, że sprawdza tylko łączność.
-Kocham Cię! Dziękuję za wszystko mała. Odbijemy to sobie w lipcu. Obiecuję. – zaczął rozpędzać się w zapewnieniach.
- W lipcu? – lekko zwątpiłam, stąd moja reakcja.
- Przecież pierwszego lipca ktoś musi wygrać to Euro, nie? – zaśmiał się do słuchawki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz