Tydzień później razem z Isą zameldowałyśmy się w Amsterdamie.
Hotel wybrał nam oczywiście Ibi. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Przed
meczem udałyśmy się jeszcze na szybkie zakupy. Pochłonął nas w pełni zakupowy
szał i w efekcie biegłyśmy do hotelu, żeby zdążyć przygotować się na mecz. Zwarte i gotowe zamówiłyśmy taksówkę. Pod
stadionem panował istny szum i tłok. Czyżby zapowiedź przed nadchodzącym Euro? Pomarańczowy i biały były dwoma najbardziej
dominującymi kolorami. W powietrzu dało się czuć tą napiętą atmosferę. Ruszyłam
do wejścia dla VIPów i pociągnęłam za sobą Isę. Zajęłyśmy miejsce na trybunie,
postanowiłam, że dopiero w przerwie
odwiedzę Ibiego. Jednak jakie zaskoczenie malowało się na naszych twarzach,
kiedy ujrzałam, że mój chłopak siedzi dzisiaj na ławce. Nie gra w pierwszym
składzie. Musiałam usiąść i opanować samą siebie, zanim pójdę do wariata, który
już pewnie świrował robiąc dobrą minę do złej gry.
-Isa? – spróbowałam złapać kontakt z przyjaciółką
jednocześnie głęboko oddychając. – Idę pod szatnie, złapać Ibiego. Zobaczyć jak
się czuje.
Dziewczyna kiwnęła mi głową, spojrzałam na zegarek. Do meczu
zostało 30 minut, mogłam biec do niego teraz albo dopiero za ponad godzinę.
Ruszyłam. Przechodziłam korytarzami Amsterdam Areny. Doszłam do szatni piłkarzy
jak głupia stałam pod nią uśmiechając się do ochroniarzy, którzy patrzyli na
mnie podejrzliwym wzorkiem. I wtedy drzwi się otworzyły wyszedł z nich van
Persie i Sneijder.
-Robin! Weasley! – zawołałam i jednocześnie zwątpiłam w fakt
czy na pewno osobiście ich poznałam. – Jest tam Ibi?
Van Persie spojrzał na mnie badawczym wzrokiem:
-Biega po boisku, nie wyjedziesz tam. Musisz tu czekać. –
rzucił po czym razem z drugim Holendrem gdzieś się udali.
Po chwili z boiska wyłonił się Dirk Kyut i idący z nim i
klnący pod nosem Ibrahim. Spojrzał na
mnie, pokręcił lekko głową, po czym rzucił coś do Holendra i podszedł do mnie.
Złapał mnie za rękę i odciągnął na bok.
-Co tu robisz? – spojrzał na mnie niemal paraliżującym wzrokiem.
– Przecież wiesz, że nie mogę z Tobą teraz rozmawiać.
-Przyszłam zobaczyć jak się czujesz. – westchnęłam patrząc w
jego czarne oczy. – Wyluzuj. Przecież nie robisz nic złego. Nie przyszłam na
szybki numerek, ani nie przyniosłam Ci środków dopingowych.
-Wiesz, że nie o to chodzi – westchnął i jednocześnie
opuścił głowę w dół.
Złapałam go za rękę, a drugą wolną dłonią podniosłam jego
twarz tak, żeby patrzył na mnie.
-Na jednym meczu świat się nie kończy. Pamiętaj, że niezły z
Ciebie kocur. Końcówka sezonu w Barcy była Twoja, a van Marwijk na pewno o tym
wie i pamięta. Dla mnie i tak jesteś najlepszy z całej tej szerokiej kadry. –
pocałowałam go krótko w usta, po czym odwróciłam się i uciekłam na trybuny.
Miałam nadzieję, że pozostawiłam go choć z płomyczkiem
nadziei i lepszego humoru. Ale po meczu i porażce z Bułgarią, tak zaznaczę z
Bułgarią 2:1 nie widziałam drugiego tak wkurzonego piłkarza jak Affi. Chodził,
klął pod nosem, bąkał i mówił jakby to on nie strzelił tego wyrównującego gola.
Nie miałam jak go uspokoić, bowiem dość szybko asystenci trenera zapakowali go
do autokaru. Chyba w obawie przed tym, że udzieli jakiegoś nieprzychylnego
wywiadu. W sumie nie dziwiłam się im. Sama przez te lata już zdołałam się
przekonać, że zły Ibi to niebezpieczny Ibi. Bynajmniej pod względem słów, które
wypowiadał.
Po meczu siedziałyśmy z Isą w moim pokoju hotelowym,
oglądałyśmy MTV i piłyśmy piwo. Starałyśmy się raczej nie myśleć o tym
nieudanym meczu, zapewne w przeciwieństwie do piłkarzy, którzy prawdopodobnie
jutro mieli wyciągać grupowo wnioski.
Wtedy rozległo się pukanie do moich drzwi, a w nich pojawił się nie kto inny
jak Ibrahim Afellay. Stał chwilę w progu i patrzył na mnie, a potem na moją
przyjaciółkę. Odstawiłam na szafkę piwo, po czym stanęłam z otwartymi ramionami
dając mu jasno do znaczenia, że może przyjść i się przytulić. Zamknął drzwi z
hukiem, a właściwie kopnął je piętą, rzucił torbą w róg i podszedł do mnie.
Przytuliłam go jak najmocniej, ile tylko sił miałam w swoich małych ramionach.
Widziałam jak Isa po cichu wymyka się do swojego pokoju leżącego naprzeciwko mojego.
Uśmiechnęłam się do niej porozumiewawczo, a ona pomachała mi na dobranoc. Przytulanie jednak piłkarza wyższego od Ciebie
o jakieś 20 cm nie było najłatwiejszym zadaniem. Dlatego kiedy naparł na mnie
mocniej runęliśmy na łóżko. Cicho się zaśmiałam powodując, że moja klatka
piersiowa cała zadrżała. Oparł głowę o moją pierś, a ja zaczęłam go po niej
głaskać.
-To jeszcze nie koniec świata, wiesz o tym prawda? Van
Marwijk musi też sprawdzić wszystkie opcje. – pocałowałam go krótko w czoło. –
Nawet najlepszym krajom się zdarza. Pamiętasz jak Holandia wygrała z Brazylią w
RPA? To też była sensacja.
Nie miałam już pomysłów na słowa otuchy dla mojego
mężczyzny, ale chyba to co powiedziałam lekko podziałało. Poczułam jak ciężar
ciała, którym do tej pory obarczał mnie Ibi lekko ustaje. Mimo, że wciąż leżał
na mnie postanowił mi jakoś ulżyć.
-Kocham Cię… - szepnęłam mu do ucha.
I wtedy podniósł głowę i spojrzał na mnie. Oczy miał nadal
smutne, ale pojawiły się w nich jakieś iskierki. Iskierki, które widziałam ostatnio
przed jego zmianą klubu. Kiedy żyliśmy sobie w Eindhoven we dwoje i w spokoju.
Patrzyłam na niego uważnie, podsunął się do mnie i zaczął mnie delikatnie
całować. Poczułam się jak przy naszym pierwszym delikatnym i dość niewinnym
pocałunku. Położyłam swoje dłonie na jego barkach i skupiłam się na kolejnym
nieco bardziej namiętnym pocałunku. Już wiedziałam, czego mój facet potrzebuje
dzisiaj najbardziej.
-Mam czas do rana – westchnął ściągając z siebie koszulkę.
3 dni później na stadionie Feijenoordu na trybunach
siedziałam już nie tylko z Isą, ale i ze ściskającym mnie za rekę Ibrahimem.
Zapewne zapytacie dlaczego. Otóż to dość oczywista kwestia. Pamiętacie nie
zapowiedzianą wizytę Ibiego po meczu z Bułgarią? No właśnie. Byłby idiotą,
gdyby nie spodziewał się konsekwencji. A ja mówiłam mu, że jeden mecz to i tak
mała kara i powoływałam się tu na przykłady rodem z polskiej
reprezentacji. Nie mniej jednak oswoił
się z tą decyzją i dzisiaj siedział obok mnie. Za 3 dni miał dostać swoją
szansę w meczu z Irlandią Północną. Miałam nadzieję, że to się nie zmieni, więc
razem z Isą pilnowałyśmy go, żeby po meczu udał się od razu do autokaru swojej
reprezentacji, a z nimi do hotelu. Żeby zapobiec nocnym odwiedzinom same
załatwiałyśmy sobie hotel, nie mówiąc mu, gdzie śpimy. I do dziś jestem pewna, że nawet gdybyśmy
spały w tym hotelu co on, zrobiłybyśmy to tak, że nawet by nie wiedział. Holandia wygrała w Rotterdamie ze Słowacją
2:0. Triumfował van der Vaart. Miałam
cichą nadzieję, że w Amsterdamie nadejdzie pięć minut Afellaya. Holendrzy dzień
po zwycięskim starciu wyjechali do Amsterdamu. My z Isą postanowiłyśmy zostań
dzień dłużej. Obeszłyśmy cały Rotterdam odwiedzając nasze miejsca i śmiejąc się
z tego co przeżyłyśmy w tym magicznym mieście. Odwiedziłyśmy nawet naszą
akademię taneczną. Dawno jeden dzień spędzony w jakimś mieście na włóczeniu się
po uliczkach nie dał mi takiego pozytywnego kopa jak ten. Następnego dnia rano zadzwonił do mnie Afellay.
-Gram! W wyjściowej 11.
– wybuchł radością, kiedy tylko odebrałam telefon.
-To wspaniale! – zaśmiałam się ciesząc się jego szczęściem.
– Mówiłam, że nadejdzie Twój czas.
-Monika? – zapytał jakby sprawdzając czy wciąż jestem przy
słuchawce.
-Hm? – bąknęłam cicho, wiedząc, że sprawdza tylko łączność.
-Kocham Cię! Dziękuję za wszystko mała. Odbijemy to sobie w
lipcu. Obiecuję. – zaczął rozpędzać się w zapewnieniach.
- W lipcu? – lekko zwątpiłam, stąd moja reakcja.
- Przecież pierwszego lipca ktoś musi wygrać to Euro, nie? –
zaśmiał się do słuchawki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz