poniedziałek, 30 lipca 2012

2."Życie pędzi jak szalone..."


Biegałam po domu jak głupia, nie dość, że byłam w jednej tenisówce to jeszcze dorzucałam to czego zapomnieliśmy wziąć.
-Ibi! Gdzie masz ten paszport? – stałam właśnie i grzebałam w szafkach nocnych. W moje ręce wpadł z tuzin prezerwatyw cisnęłam parę z nich do mojej torebki, po czym zajęłam się dalszym szukaniem paszportu.
-Jezu, zaraz go znajdę – burknął pojawiając się w drzwiach.
-Idź znajdź bilety – spojrzałam na niego przelotnie i przerzuciłam się na kolejną szafkę.  – Mam!
Machnęłam znaleziskiem w górze, Holender wyjrzał zza rogu i się zaśmiał.
-Idź skończ się ubierać – zaśmiał się podając mi bilety lotnicze. Włożyłam je razem z paszportem do torebki i uciekłam nakładać drugiego buta.
Po chwili do moich uszu dotarł dźwięk dzwonka do drzwi. Zbiegłam na dół, pomachałam Cescowi, który był wpuszczony przez Afellaya i pobiegłam z powrotem do góry dopakować kosmetyki i zabrać torebkę. Jak zwykle robiliśmy wszystko na ostatnią chwilę. Czułam, że na lotnisku będziemy biegać, żeby tylko zdążyć na odpowiedni lot. Ile razy coś planowaliśmy, kończyło się na tym, że albo wstawaliśmy za późno, albo okazywało się tak jak i teraz zresztą, że mój cudowny chłopak jeszcze się nie spakował. A kiedy sobie o tym przypomniał? Oczywiście koło godziny przed przyjazdem Cesca po nas. Gdyby nie Katalończyk chyba byśmy zginęli. To znaczy ja bym przeżyła, ale Ib miał dziś wieczorem stawić na zgrupowaniu, a spóźnienie na samolot byłoby dla niego niemałym utrudnieniem. Czasem zastanawiałam się czy to nie dla mnie ważniejsze, żeby on zagrał w pomarańczowych barwach niż dla niego samego.  Wsiadłam do Audii Cesca i odetchnęłam.
-Ibi, zastanów się, proszę…. Czy wziąłeś wszystko? – spojrzałam na chłopaka siadającego na przednim siedzeniu pasażera.
-Dom…. Nie zamknąłem i jeszcze korki. – zaśmiał się i wysiadł z samochodu.
-W łazience moja prostownica! – krzyknęłam za nim.
Cesc siedział i śmiał się z nas. Aż sama się uśmiechnęłam i zaśmiałam pod nosem.
-Nie śmiej się. – skarciłam go uspokajając samą siebie wcześniej. – Dziękuję, że po nas przyjechałeś gdyby nie Ty to…. Ten głupek nie ogarnąłby się na czas zdecydowanie.
-Ja? Przecież….. – Ibrahim zaczął się tłumaczyć podając mi buty i prostownicę, ale w porę zamilkł przypominając sobie chyba, że to on pakował się około godziny temu.
-A pies? – zaśmiał się Cesc  ruszając już w stronę lotniska. – Gdzie macie psa?
-Wywieźliśmy wczoraj  – Ibi rzucił jak gdyby nigdy nic.
-Gdzie?! – Cesc spojrzał na mnie w lusterku oczekując dłuższej odpowiedzi.
-Do Puyola. Moja biedna Tinka siedzi u Puyola. – obaj piłkarze  obrócili się i spojrzeli na mnie. – No co? Wiem jakie ślady na psychice zostawia Carles.
-To tylko pies – Ibrahim spojrzał na mnie jakbym mówiła nie wiadomo co.
-To moja córcia – spojrzałam na niego zakładając ręce na siebie.
-Zadzwoń do niej i zapytaj co słychać – Afellay się zaśmiał, a Cesc wyraźnie mu zawtórował.
-Nie mam słów – rzuciłam obracając się w stronę szyby.
-Mała, no nie gniewaj się – Ibi położył rękę na moim kolanie, spojrzałam na niego kątem oka, widziałam jak wymienia zdziwione spojrzenia z Fabregasem. – Żartowałem tylko. Przecież wiesz, nie?
Strąciłam jego dłoń z mojej nogi i zajęłam się ponownym patrzeniem w szybę. Lubiłam kiedy się starał, zawsze wtedy mnie rozśmieszał, stawał niemal na głowie, żeby wszystko wróciło do normy.  Spojrzałam na podłogę, po której walały się jakieś różowe zabawki i małe samochodziki.
-Cesc? – rzuciłam z powątpieniem. – Czemu  masz w samochodzie dziecięce zabawki?
-Nie moje. Dzieci Danielle. – rzucił i spojrzał na mnie w lusterku. – Zostawiły je jakiś czas temu i tak teraz z nimi jeżdżę.
-Aaa to wiele wyjaśniała – uśmiechnęłam się porozumiewawczo.
-Też myśleliśmy z Moniką nad dzieckiem – rzucił Ibi, ten jak coś czasem palnie to człowiek nie wie jak zareagować, w tym momencie akurat autentycznie zaczęłam się krztusić ze zdziwienia.
-Ty już nic nie mów Afellay – bąknęłam uspokajając się.-  Nie myśleliśmy nad żadnym dzieckiem i go nie planowaliśmy. Może Ty jesteś zdania, że jesteś gotowy, ale są dwie kwestie. Raz ja nie jestem gotowa i dwa wiem, że Ty też nie.

Wygodnie rozsiadłam się w samolocie patrząc przez okno. Oglądałam widoki rozpościerające się pod nami. Ibrahim siedział obok mnie, jednak od jakiegoś czasu milczeliśmy. Właściwie to od momentu, kiedy tylko pokłóciliśmy się w samochodzie Fabregasa. Właściwie kłótnia to dość duże słowo. Wytknęliśmy po prostu sobie nasze słabe punkty: mój – nasza suczka Tina rasy pondeco z Ibizy i jego – zarzucanie mu tego, że aktualnie nie byłby gotowy na dziecko.  W uszach miałam słuchawki i skupiałam się na ulubionych kawałkach, w myślach wymyślając do nich kolejne choreografie. Tak jak podejrzewałam lotnisko pokonaliśmy niemalże sprintem. Dziękowałam Bogu, że nałożyłam tenisówki na tą podróż. Spojrzałam przelotnie na Ibiego. Bawił się telefonem, a na uszach miał również słuchawki. Kątem oka dostrzegłam lekki uśmiech na jego twarzy, a następnie poczułam jak szturcha mnie nogą. Odwróciłam głowę w stronę szyby, udając, że nie obchodzi mnie to co robi. Szturchnął mnie ponownie, mimowolnie się uśmiechnęłam, poczułam jak obejmuje mnie ramieniem, składa całusa na policzku i mówi:
-No nie gniewaj się już na mnie. Przepraszam. Wiem, że ta sunia znaczy dla Ciebie wszystko.
-Ib, to nie tylko moje dziecko, to też Twoje. Ja swojego zdania nie zmieniam. Najpierw udowodnij, że potrafisz być ojcem też dla niej. I nie śmiej się jak to mówisz. Jak nie będę się bała zostawić jej z Tobą na tydzień, to może się zastanowię. – przybrałam poważną minę tłumacząc mu jego błąd.
-Kocham Cię – zaśmiał się składając na moich ustach pocałunek.

I tak zapanowała zgoda. Zgoda po kolejnej sprzeczce. Zawsze tak było i tym razem nie mogło być inaczej. Zawsze ktoś musiał przyznać się do błędu, czy to ja czy to on. Ktoś zawsze miał rację i ktoś się mylił. Czasem bywało ciężko. Jesteśmy raczej charakterami, które  nie ustępują  sobie nawzajem. Na początku jeszcze za czasów jego kariery w PSV przecieraliśmy się dość ostro.  Nasze sprzeczki kończyły się wielokrotnie zrywaniem, nie odzywaniem się do siebie, wyprowadzkami, wyłączaniem telefonów czy też unikaniem siebie nawzajem.  Musieliśmy nauczyć się, czegoś takiego jak kompromis i ustępowanie drugiemu. Nauczyła nas tego Isa i przyjaciel Ibiego – Max. Gdyby nie oni nasza kłótnia mogłaby się zakończyć nawet tak, że ja zostałabym w Hiszpanii z psem i wszystkie mecze oglądałabym na ekranie plazmy wiszącej w salonie. Na samą myśl o tym wzdrygnęłam się.  Te wspomnienia nie należały raczej do naszych ulubionych.
-Co jest? – spojrzał na mnie podsuwając swoją twarz do mojej.
Spojrzałam w te jego ciemne czarne tęczówki i uśmiechnęłam się.
-Cieszę się, że Cię mam, Ib.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz