poniedziałek, 30 lipca 2012

1. O nas. O nich. O tamtych.

Siedziałam w garderobie i wybierałam ubrania, które miałam ze sobą zabrać w długą podróż. Najpierw do ojczyzny mojego chłopaka – Holandii, następnie do mojej – Polski. Nadchodziło Euro 2012. Nowość. W Polsce byłam ostatnio na Wigilię, byłam ciekawa jak zmieniło się czy autentycznie mój kraj sprostał wymogom UEFA. 
-Monika? Gdzie jesteś? – usłyszałam dobiegający z dołu głos mojego ukochanego.
-Ibi?! Szukam ubrań! – odpowiedziałam zagłębiając się w kolejnej półce.
No właśnie Ibrahim Afellay, piłkarz Barcelony. Barcelony, która wbrew moim obawom okazała się dla nas przyjaznym azylem. Przyjaznym, ale przede wszystkim ciepłym. Dzisiaj mijały ponad 3,5 roku od kiedy poznałam mojego rozgrywającego. Nie żałuję żadnej chwili, żadnego momentu. No może po za  tym, że spędziliśmy pół roku oddzielnie – ja mieszkając w Eindhoven i on siedząc tutaj w Barcelonie.
-Cześć – poczułam jak chłopak obejmuje mnie od tyłu w pasie i zostawia na moim policzku całusa na powitanie.
-Mhmm –  westchnęłam przymykając oczy i skupiając się na zapachu jego wody toaletowej, mogłabym przysiąc, że to ta, którą kupiłam mu na urodziny. – Co wymyśliłeś?
-Nic złego – zaśmiał się i wyszczerzył do mnie lekko swoje ząbki.
Założyłam ręce na biodra i spojrzałam na niego. Zawsze kiedy wymyślał „nic złego” lądował zazwyczaj w towarzystwie Pique lub Busquetsa i do domu wracał o wczesnych godzinach porannych.
-Ibi, pamiętasz, że jutro lecimy? – westchnęłam.
-Wiem, wiem. Dlatego….. – przeciągnął w czasie swoją wypowiedź patrząc prosto w moje oczy.  – Oj mała to dobra wiadomość.
- A możesz się w końcu nią ze mną podzielić? – rzuciłam wracając do szukania w szafce holenderskich barw.
-Co robisz? – spojrzał na mnie podejrzliwym wzorkiem, widząc jak przerzucam koszulki.
-Nie powiesz mi? – nie mogłam wytrzymać tego napięcia, wolałam kiedy mój mężczyzna mówił mi wcześniej o swoich wieczornych planach z kumplami niż w ostatniej chwili.
-Mała? Cesc podwiezie nas na lotnisko. To ta cudowna nowina, która cię tak bardzo zestresowała.  – oparł się o szafki i patrzył na to co robię. – A ty mi odpowiesz?
-Szukam barw Twojego kraju. Wiesz co? – zatrzymałam się i spojrzałam mu w oczy. – Ile razy byłam na meczu Holandii z Tobą?
-Yyyy… Nie wiem… Raczej sporo. Dolicz, że byłaś ze mną w RPA. – spojrzał na mnie lekko zakłopotany i przyjął minę o treści  „ czekaj liczę”.
-No właśnie! W takim razie czemu nie mam żadnej koszulki w pomarańczowym kolorze? Żadnej z logiem reprezentacji? Nic! – stanęłam przy szafce i zaczęłam wyrzucać. – 5 koszulek Polski, 10 Barcelony, 3 Eindhoven, 1 Arsenalu…… Skąd ja mam 10 koszulek Blaugrany?
-10 koszulek, bo Ty kupiłaś sobie jakieś,  dostałaś ode mnie, dalej masz numer 4, 7, 10, 8. Uzbierało się, co? – zaśmiał się całując mnie w czoło i odwrócił się przodem do swojej półki. – Łap! Dwie na razie starczą co?
Dostałam pomarańczowym materiałem, który następnie cisnęłam do mojej walizki.
-Ej, spokojnie tam. To moje barwy narodowe – zaśmiał się siadając obok mnie. – Co jest?
-Grzeje słońce, jest fajnie. Zostańmy tutaj. – spojrzałam na niego jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że moja prośba jest dość komiczna.
-Czego się boisz? – złapał mnie za rękę, którą wkładałam właśnie porcję czystych skarpetek. – Wiem, że to dla Ciebie ciężki wyjazd, ale Kicia poradzimy  sobie jakoś. Głowa do góry. Spotkasz się z Isą, pójdziecie na zakupy, powspominacie stare czasy. Będzie dobrze.
No właśnie Isa. Moja holenderska przyjaciółka spędziłam z nią 2 lata podczas moich holenderskich wybryków zaraz po maturze, no może nie wybryków, ale lat ciężkiej pracy.  W tym spełnienie jednego z moich marzeń – Rotterdam Dance Academy. Dwa długie lata w Rotterrdamie, dopiero później kolejne dwa w Eindhoven. Moje życie przebiegało według ściśle określonego schematu. Akademia, obiad, praca, dom, spanie. Z kolei weekendy różniły się zaledwie tym, że zamiast w Akademii siedziałam na uniwerku studiując jakiś zabawny kierunek, który teraz raczej mi się nie przyda.  I wtedy z biegiem czasu to właśnie Isa zaczęła towarzyszyć mi w tych obiadach, czasem zakupach, bądź  krótkich przerwach na kawę. Żyłam w ciągłym biegu, a ta dziewczyna znalazła chęć i ochotę by mnie poznać. I dzisiaj traktuję to jak swojego rodzaju błogosławieństwo, a wtedy? Na początku ta znajomość była dla mnie tak uskrzydlająca, że straciłam panowanie nad sobą. Obie straciłyśmy. Tania i dobra trawka, wysoko procentowy alkohol i nocne kluby.  Trzy rzeczy, które odstresowywały nas średnio co 2-3 dni. Wpadłam w złe towarzystwo, Isa to zauważyła zaczęła się wycofywać. Ja zostałam. Nie docierały do mnie jej słowa i ostrzeżenia. Moje największe marzenie zaczęło wisieć na włosku, ale nie przejmowałam się, bo przecież taniec  szlifowałam… Na parkiecie w klubach. Pojawiali się koło mnie różni podejrzani mężczyźni w tym Tim. Ale ja głupia 19-latka ślepo się zakochałam. Stanęłam na nogi, kiedy Isa uświadomiła mi, że lada moment mój holenderski sen się skończy, a ja obudzę się pakując walizki do Polski. Ale z Tima nie  zrezygnowałam. Wróciłam do dawnego trybu życia: szkoła, praca, dom próbując jednocześnie wyciągnąć mojego chłopaka z nałogów i długów.  Historia nie na dziś…. Ale gdyby nie ona, na mojej drodze nie stanąłby  nigdy Ibi. Ibi, który uratował mnie od mojego byłego. Ibi, z którym jestem do dziś.
- Damy radę …. – szepnęłam cicho, odwzajemniając uścisk jego dłoni.  – Skończę się pakować, ok?
Uniosłam wzrok  i lekko się uśmiechnęłam.
-Poczekam na dole. – wstał z podłogi, całując mnie na odchodne w czoło.

Wieczory przed wyjazdami spędzaliśmy zazwyczaj sami w sypialni. Długie nocy i jeszcze krótszy sen. Nasz mały rytuał. Ale dziś? Nie wylatywało jedno z nas, tylko dwoje. Sama nie pamiętam kiedy ostatnio razem gdzieś lecieliśmy. Nie wiedziałam co wymyślił Ibrahim, pomimo tylu lat, które spędziliśmy razem wciąż potrafił mnie zaskakiwać. Zeszłam na dół, w salonie przy stoliku stały tylko dwie puste lampki wina. Nie było nawet butelki.
-Ib? – rzuciłam w przestrzeń, ale odbiło się tylko echem. Ruszyłam do kuchni i zastałam w niej nikogo innego jak kucharza przygotowującego paelle. Widząc Ibrahima w fartuszku zaśmiałam .
-Nie śmiej się z faceta jak gotuje – rzucił nieco urażony. – Idź się rozgość, za chwilę podam do stołu.
-Może chociaż pomogę Ci w czymś? Jakieś talerze? Sztućce? Wino? – zaśmiałam się ponownie, tym razem pilnując, żeby tego nie zauważył.
-Wino mam specjalne na dzisiaj. A naczynia? – spojrzał mi w oczy. – Mogłabyś?
Podeszłam do niego zostawiłam na jego ustach krótki pocałunek i wyjęłam talerze, które zaniosłam do salonu.  Jeszcze nie wiedziałam jak zakończy się ten wieczór, ale już wiedziałam, że nie będzie krótki i że będzie nasz.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz