poniedziałek, 30 lipca 2012

9. Nie mów mi co mam robić, zwłaszcza gdy liczysz się tylko Ty.



Obudziłam się rano, a raczej obudziło mnie trzaśnięcie drzwi Cesca, który zapewne biegł na trening, co można było wywnioskować po „La Roja” rozgrzewającej się już na boisku. Spojrzałam na zegarek – 9.00. W myślach podziękowałam, że to właśnie te drzwi obudziły mnie o tej porze, podniosłam się z łóżka i poczułam jak kosmyk włosów wysuwa mi się zza ucha. Zaczęłam zastanawiać się czy przypadkiem nie zagarnęłam tego pęczka za narząd słuchu odruchowo budząc się, jednak z przykrością musiałam stwierdzić, że to nie ja tylko Farbegas. Stanęłam o własnych nogach i dojrzałam na szafce nocnej jakieś bilety i krótki liścik.
„Bilety na nasze mecze, po 2 na każdy. Po jednym ode mnie i Pique. Mam nadzieję, że wpadniesz i nas nie zawiedziesz. I jeszcze raz przepraszam za Gerrarda. F.C.”
-FC Barcelona kurde… - bąknęłam pod nosem patrząc na inicjały pomocnika.
Spojrzałam na daty na biletach, odetchnęłam z ulgą kiedy dostrzegłam, że mecze nie pokrywają się z „Oranje” – Ibi by mnie zabił.  A skoro mowa o nim, to chyba właśnie powinnam zbierać się do domu rodziców, by następnie udać się na jakiś najbliższy samolot do Krakowa. Jak to dobrze, że Gdańsk i Kraków są połączone ze sobą połączeniami lotniczymi. Ratowało mnie to dzisiaj w stu procentach. Skierowałam się do łazienki i wskoczyłam pod prysznic. Zimna woda zmywała ze mnie każdą oznakę zawodu jakiej wczoraj doznałam.
Kiedy wyszłam z łazienki chłopcy w dalszym ciągu biegali po boisku tym razem wykonując ćwiczenia w parach. Spakowałam swoje rzeczy do torebki, po czym wykręciłam numer  taksówki. Dyspozytorka poinformowała mnie, że muszę poczekać  około 1 godziny. Zrezygnowana opadłam na łóżko i zabukowałam lot do Krakowa.  Odłożyłam komputer Cesca i opadłam na poduszki przymykając powieki. Tak bardzo chciałam być już przy Ibim, móc się do niego przytulić, poczuć jego zapach, dotyk, pocałunek……


Kiedy o 19.00 wylądowałam w Krakowie złapałam taksówkę, a następnie wykręciłam numer Holendra.
-Powiedz mi w jakim hotelu mieszkacie. – zaśmiałam się słysząc jego głos i zdając sobie sprawę z tego, że są już tak blisko.
-Sheraton – usłyszałam po drugiej stronie, po czym przekazałam tą informację taksówkarzowi. – Za ile będziesz?
-Niedługo – zaśmiałam się. – Aż tak się stęskniłeś?
-Nie wiesz nawet jak bardzo – westchnął wywołując uśmiech na mojej twarzy.
-Podaj numer pokoju to jak tylko dojadę to przyjdę do Ciebie.

Dojechałam do hotelu, jego monumentalizm mnie porażał. Ogarnęłam, że już jakieś 10 minut stoję przed budynkiem i tylko na niego patrzę. W końcu odważyłam się jednak wejść do środka. Jak najszybciej przemknęłam obok recepcji szukając windy, po czym w pośpiechu wskoczyłam do jednej z nich.  Wjechałam na najwyższe piętro, dokładnie tak jak wskazał mi Ibrahim. Kiedy zobaczyłam jednak drugą recepcję, którą musiałam minąć chcąc dostać się do korytarza, na którym znajdował się pokój Ibiego, cicho jęknęłam wyrażając w ten sposób swoją dezaprobatę. I wtedy pojawił się Robin, serdeczny holenderski przyjaciel mojego chłopaka.
-Monika? Co Ty tu robisz? Jak van Marwijk Was przyłapie to Ibi ma po meczu.
-Ciii – przyłożyłam sobie palec do ust. – Weź mnie jakoś przeprowadź do niego. – uśmiechnęłam się wskazując głową na recepcjonistkę. – Jedna nocka, jutro rano mnie nie będzie. Nikt nas nie przyłapie obiecuję.
-Akurat rano możesz tu być – uważnie mi się przyglądał. – Wiesz wszystkie żony przyjeżdżają.
- Bouchra też? – uśmiechnęłam się chcąc być miła. – Dawno jej nie widziałam.
-Tak ona Ciebie też. – zaśmiał się. – Chodź przetransportuje Cię do tego wariata, bo coś czuję, że bez Ciebie to on zwariuje nam.
 Otworzyłam drzwi do pokoju numer 520 i moim oczom ukazał się Holender bawiący się swoim iPhone’m. Podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję. Tak mocno się za nim stęskniłam, co lepsze zdałam sobie chyba sprawę o tym po tej całej akcji z Pique i Fabregasem. Wtuliłam się w jego ramię, nic nie mówił – po prostu przyciskał mnie do swojej klatki piersiowej. Lekko odsunęłam się od niego by musnąć swoimi wargami jego. Odwdzięczył się tym samym, po czym po chwili utkwiliśmy w długim i namiętnym pocałunku, który przerwało nam chrząknięcie van Persie’ego.
-Ibi, pilnuj jej, żeby van Marwijk się nie dowiedział do rana – upomniał chłopaka. – I bądźcie grzeczni, co?
Kiwnęłam twierdząco głową, po czym Robin zniknął za drzwiami pokoju.
-To co robimy? – zaśmiał się Ibrahim ponownie lekko się  schylając i kradnąc mi kolejny pocałunek.
-A bo ja wiem – zaczęłam się z nim droczyć, a w rzeczywistości marząc teraz o tym samym co i on. – Odświeżyłabym się po podróży.
Kiwnął głową i wskazał mi łazienkę.


Następnego dnia obudziłam się z głową na jego torsie, wciąż mnie obejmował i głaskał po włosach. Przesunęłam lekko głowę by spojrzeć  mu w oczy. Ciemne tęczówki świdrowały mnie teraz wzorkiem, uśmiechnęłam się do niego. Podniosłam się na łokciach wbijając mu je przy tym w żebra. Na jego twarzy dostrzegłam lekki grymas bólu, który po chwili zniknął pod wpływem całusa, który złożyłam przelotnie na jego rozgrzanych wargach. Chciałam się podnieść z łóżka i pójść do łazienki, albo gdziekolwiek byleby wyjść z łóżka i nie marnować pięknego dnia, jednak chłopak złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. W efekcie wylądowałam ponownie na jego klatce piersiowej zadając kolejny cios swoim łokciem. Cicho jęknął pod wpływem uderzenia, by za chwilę zatopić swoje usta w moich.
-Nie widzę Cię trzy dni, a Ty potem po jednym krótkim pocałunku chcesz mi uciec? – zaśmiał się tuląc mnie do siebie.
- Nie uciekam – zaczęłam się bronić rysując teraz palcem bliżej niezdefiniowane wzory na jego piersi. – Tak tylko się podniosłam.
Przewróciłam oczami i spojrzałam  w  te jego hipnotyzujące ciemne patrzałki. Poczułam dotyk jego dłoni na moim brzuchu, po czym kilkukrotne odciśnięcie jego ust na mojej szyi.
-Kocham Cię – szepnął w przerwie między kolejnymi pocałunkami. – Nie zostawiaj mnie.
-Ib – westchnęłam swoją dłoń kładąc na jego policzku. – Jutro melduję się w Charkowie i jestem przy Tobie.
-Wróć po meczu – tak bardzo nie chciałam, żeby zaczął mi jęczeć do ucha o tym jak to bardzo nie może beze mnie wytrzymać.
-Już i tak wczoraj byłam tu nielegalnie. Sądzę, że to zupełnie wystarczy – odpowiedziałam stanowczo łapiąc go za dłoń, która teraz przesuwała się w górę mojego brzucha.
-Łamiesz mi teraz serce – szepnął całując mnie w kącik ust, a swoją dłoń uwalniając z mojego uścisku i przesuwając ją pod moją koszulką do mojego biustu.
-Bo za chwilę złamię Ci je podwójnie – ostrzegłam wciąż broniąc się przed jego porannymi zalotami. – Nie masz przypadkiem jakiegoś treningu?
-Nie. Dzień wolny. Caluteńki dla Ciebie. – odpowiedział szczerząc się w uśmiechu.
-W takim razie jedź ze mną na mecz. – pokazałam mu język i uśmiechnęłam się.
Spojrzał na mnie jak na skończoną idiotkę jednocześnie przestając pieścić moja pierś.
-Żartujesz, prawda?
Patrzyłam mu w oczy. Tego się nie spodziewałam, naprawdę uważał się w tym momencie za taką gwiazdę, że nie pójdzie ze swoją dziewczyną na mecz reprezentacji jej kraju?  Zgubiłam teraz myśli, miałam ochotę bezwzględnie się podnieść i wskoczyć pod zimny prysznic. Patrząc w jego oczy dostrzegłam odbicie moich zielonych tęczówek. Nieco posmutniałych, ale on zdawał się tego nie zauważyć.
-Tak – skłamałam odwracając wzrok.
-To dobrze – zaśmiał się ponownie przyciskając mnie do siebie.
-Ibi – szepnęłam niepewnie, wciąż na niego nie patrząc. – Rodzice chcą, żebyśmy przyjechali do nich po Euro.
-Miałem dla nas inne plany – fuknął, a ja mogę przysiąc, że nie wiedziałam  co się z nim dzieje dzisiejszego dnia. – Wiesz moje plany wakacyjno-urlopowe nie obejmowały Polski.
Usiadłam teraz na łóżku patrząc na niego.
-Byłam z Tobą u mamy, więc Ty pojedziesz ze mną do mojej rodziny. Korona Ci z głowy nie spadnie jak Twoja noga postanie w Gdańsku. I nie wymiguj się. Ja ani rodzice odmowy nie przyjmujemy.
-Monika… -  już zaczynał wymyślać wymówkę.
-Trudno albo w swoich planach urlopowych uwzględnisz Polskę albo wymyślę jakiś ciekawy szlaban. Hmm… może na seks, co ty na to?
Spojrzał na mnie wzrokiem pobitego szczeniaczka, a ja podniosłam się poszłam do łazienki.
-Tego mi nie zrobisz! – krzyknął za mną. – Nam nie zrobisz!
-To się przekonamy – rzuciłam sama do siebie włączając prysznic.


Mecz Polaków obejrzałam z trybun na Stadionie Narodowym wbrew sprzeciwom  mojego chłopaka i namowom jego przyjaciela wraz z żoną. Bouchra próbowała namówić mnie na zakupy z chłopakami, jednak ja pozostawałam  nieugięta tłumacząc im, że mecz na żywo to mecz na żywo. Kobiecie obiecałam  spotkanie następnego dnia na stadionie, a mojemu mężczyźnie przed samym odlotem sprzedałam kopa na szczęście. Już w 17 minucie moje serce podskoczyło, kiedy to Lewy strzelił gola na 1:0. Jednak nic nie może trwać wiecznie tak samo było z pięknym footballem  Polaków. Wraz z drugą połową ukazała się ta ciemna strona.  A zaczęło się od zdobycia gola przez Greków. Kulminacja natomiast nastąpiła kiedy nasz bramkarz sfaulował greckiego zawodnika i w efekcie otrzymał czerwoną kartkę. Wywołało to w mojej już mało patriotycznej duszy  falę gniewu. Jednak nie na sędziego, nie na Greka, który leżał w polu karnym, nie na polskiego obrońcę, którego widocznie zabrakło w tej akcji, ale właśnie na niego bramkarza numer 1 – niejakiego Szczęsnego. Podniosłam się i zaczęłam przeklinać po holendersku łapiąc się na tym i siadając nieco speszona. Przecież jestem w Polsce, na meczu Polaków. Skąd wziął się u mnie ten niderlandzki? Po chwili jednak ponownie wystrzeliłam w powietrze, kiedy drugi bramkarz obronił karnego. Cała ta gra przypominała grecką tragedię. Każda akcja Polaków była przerywana przez Greków. Po meczu udałam się  na chwilę w kierunku szatni chcąc pogratulować Robertowi, w końcu moja wejściówka w charakterze „vip” umożliwiała mi to. Widząc mnie wyraźnie się uśmiechnął i przytulił na powitanie zostawiając pod szatnią jakiegoś kolegę. Wtedy dostrzegłam,  że to właśnie on – faulujący bramkarz.
-Chodź – Lewy pociągnął mnie za rękę. – Przedstawię Ci mojego przyjaciela.
Widziałam jak ciągnie mnie w stronę chłopaka, którego uprzednio zostawił pod drzwiami szatni.
-Wojtek poznaj moją… - chwila przerwy na dłuższe zastanowienie się kim właściwie dla siebie jesteśmy. – Dawną dobrą znajomą Monikę.  Monika to mój przyjaciel i nasz najlepszy bramkarz Wojtek.
„Dawna dobra znajoma” lepiej bym tego nie ujęła, a jednak przez te lata nauczył się wybrnąć z twarzą z tego typu sytuacji.
-Wojtek – wysoki chłopak wyciągnął w moją stronę dłoń.
-Monika – odpowiedziałam, po czym burknęłam jakby pod nosem. – Ta faktycznie najlepszy…
-Chyba mnie już nie polubiłaś – zaśmiał się pod nosem Szczęsny.
-No co Ty?! – rzuciłam z ironią. – Pozbawiasz drużynę zawodnika, a ja mam Cię może ubóstwiać?
Nigdy nie spotkałam jeszcze drugiej tak irytującej osoby do pierwszej minuty jak on. I ta pewność siebie, która biła od niego na kilometr.  Mogę przysiąc, że Danielle Seman była od niego lepsza chyba tysiąc razy. Chłopak coś mi odpowiedział jednak zajęta byłam bardziej moimi myślami niż słuchaniem jego słów. Powtórzył to samo po angielsku, no przepraszam czy ja wyglądam na idiotkę?
-Robert – spojrzałam teraz na bruneta. – Będę się zbierała. Chciałam Ci tylko pogratulować bramki.  Jutro lecę do Charkowa.
-Charkowa? – patrzył na mnie teraz zdziwiony.
-Tak, Ibi mój chłopak tam jutro gra. – westchnęłam. – A pojutrze obiecałam Cescowi, że wpadnę na jego mecz do Gdańska.
-Fabregasowi? – moją rozmowę przerwał teraz bramkarz.
-Tak, właśnie jemu. Rodzice Cię nie wychowali? – syknęłam patrząc mu w oczy. – Jak dwoje dorosłych ludzi rozmawia to się im nie przeszkadza.
-Pozdrów Cesca – zaśmiał się. – Od kolegi z zespołu, co bronił najwięcej jego strzałów na treningu.
Kiedy w końcu udało mi się opuścić stadion myślami byłam już na meczu pomarańczowych.  A ten bramkarz? Zdecydowanie go nie polubię,  Cesc czasem jednak nie umiał dobierać sobie kolegów… To samo Robert…


Na stadion wbiegłam w ostatniej chwili.  Pospiesznie zajęłam miejsce obok Bouchry i jej dzieciaczków. Nie minęło 5 minut a starsza córeczka państwa van Persie wspięła mi się na kolana i wygodnie na nich  usadowiła.  Ledwo chłopcy weszli na boisko i stanęli w rzędzie do odsłuchania hymnu dziewczynka zaczęła machać Robinowi wołając:
-Mamo! Patrz tata!
Ta natomiast pokazywała synkowi palcem mężczyznę, który stał z piersią wypiętą do przodu i głową uniesioną do góry. Przeniosłam swój wzrok nieco w prawo i dostrzegłam Ibiego. Widziałam jak nerwowo przeszukuje wzrokiem lożę vipów.
-Dina  - rzuciłam do małej. – Pomachamy wujkowi obok Twojego taty.
Ochoczo kiwnęła głową i zaczęła machać. Dołączyłam do niej i po chwili zarówno van Persie jak i Afellay uśmiechali się lekko zaśmiewając.
Mecz przeżywałyśmy z Bouchrą jak na szpilkach. Od 25 minuty prowadziła Dania, a nasi mężczyźni? No cóż obaj kilkukrotnie chybili . Jeden mniej, drugi więcej. Osobiście uważam, że lepiej spisywał się Ibi. Jednak przy rodzinie bohatera Kanonierów wolałam milczeć.   Przy każdej akcji emocjonowałyśmy się chyba gorzej niż wczoraj Polacy przy czerwonej kartce dla bramkarza. Ibrahim zszedł z boiska w 71 minucie. Zatem już tylko 19 minut do końca. Sama nie wiem czy odliczałam pozostały czas do zdobycia bramki  czy do spotkania z moim piłkarzyną.  6 minut przed końcem na boisko wszedł Kuyt. Chłopaki pobiegali trochę bez składu, by za chwilę w polu karnym Duńczyków…..
-Karny! – krzyknęłam w raz całym stadionem, bowiem dosłownie wszyscy z wyjątkiem sędziego zauważyli zagranie duńskiego obrońcy ręką.
-Monika siadaj. Nic i tak nie zdziałasz – westchnęła blondynka. – Tylko trzymając  Dinę na rękach się przeciążysz.
Posłusznie zajęłam ponownie swoje miejsce. Ostatnie minuty dłużyły się niemiłosiernie: szarża na duńską bramkę, rzut rożny, kolejna obrona, kontra i strzał głową Robina. Nic jednak nie przyniosło upragnionego efektu. Rozległ się gwizdek sędziego, a kibice „Oranje” zaczęli opuszczać stadion. Siedziałyśmy jeszcze trochę na tych trybunach, kiedy przyszedł do nas Robin. Przytulił i pocałował żonę, a ja ruszyłam po woli w stronę wyjścia z loży, żeby znaleźć Ibiego. I znalazłam, kiedy wchodził na trybunę ze spuszczoną głową.
-Chodź tu – szepnęłam przytulając go do siebie.
Był cały mokry od potu, mimo że zszedł z murawy jakieś 20 minut wcześniej.  Opierał teraz głowę o moją pierś, a ja go delikatnie po niej głaskałam.
-Stęskniłem się za Tobą  - rzucił po chwili.
-Wiesz, że dla mnie zagrałeś naprawdę fantastycznie. – zaczęłam. – Nikt w całym zespole nie miał tylu akcji co Ty.
-I nikt tylko nie schrzanił – burknął odsuwając się ode mnie. – Nie mów mi, że zagrałem ‘fantastyczny mecz’ jeśli dobrze wiem,  że dałem dupy na boisku. Dzisiaj byłem beznadziejny, okej?
-Mi się serio podobało i  uważam, żę nie raz  miałeś gorszy dzień.
-Nie kłam, że było inaczej niż mówię – zabrał swoje ręce, za którego teraz chciałam go złapać.
-Nie mów mi co mam robić, zwłaszcza gdy liczysz się tylko Ty! –krzyknęłam zmierzając w stronę wyjścia ze stadionu, kiedy go minęłam łzy zaczęły mi ciec z oczu,  nie musiałam ich już ukrywać.
-Monika ! Stój! – usłyszałam za sobą jego głos.
-Oglądaliśmy chyba inny mecz! – rzuciłam na odchodne odwracając się na chwilę w jego stronę.

Szłam tam, gdzie mnie pognała intuicja. Najpierw hotel, potem lotnisko, Gdańsk, by na końcu znaleźć się w Gniewinie….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz