Obudziłam się rano, a raczej obudziło mnie
trzaśnięcie drzwi Cesca, który zapewne biegł na trening, co można było
wywnioskować po „La Roja” rozgrzewającej się już na boisku. Spojrzałam na
zegarek – 9.00. W myślach podziękowałam, że to właśnie te drzwi obudziły mnie o
tej porze, podniosłam się z łóżka i poczułam jak kosmyk włosów wysuwa mi się
zza ucha. Zaczęłam zastanawiać się czy przypadkiem nie zagarnęłam tego pęczka
za narząd słuchu odruchowo budząc się, jednak z przykrością musiałam
stwierdzić, że to nie ja tylko Farbegas. Stanęłam o własnych nogach i dojrzałam
na szafce nocnej jakieś bilety i krótki liścik.
„Bilety na nasze mecze, po 2 na każdy. Po
jednym ode mnie i Pique. Mam nadzieję, że wpadniesz i nas nie zawiedziesz. I
jeszcze raz przepraszam za Gerrarda. F.C.”
-FC Barcelona kurde… - bąknęłam pod nosem
patrząc na inicjały pomocnika.
Spojrzałam na daty na biletach, odetchnęłam
z ulgą kiedy dostrzegłam, że mecze nie pokrywają się z „Oranje” – Ibi by mnie
zabił. A skoro mowa o nim, to chyba
właśnie powinnam zbierać się do domu rodziców, by następnie udać się na jakiś
najbliższy samolot do Krakowa. Jak to dobrze, że Gdańsk i Kraków są połączone
ze sobą połączeniami lotniczymi. Ratowało mnie to dzisiaj w stu procentach.
Skierowałam się do łazienki i wskoczyłam pod prysznic. Zimna woda zmywała ze
mnie każdą oznakę zawodu jakiej wczoraj doznałam.
Kiedy wyszłam z łazienki chłopcy w dalszym
ciągu biegali po boisku tym razem wykonując ćwiczenia w parach. Spakowałam
swoje rzeczy do torebki, po czym wykręciłam numer taksówki. Dyspozytorka poinformowała mnie, że
muszę poczekać około 1 godziny. Zrezygnowana
opadłam na łóżko i zabukowałam lot do Krakowa.
Odłożyłam komputer Cesca i opadłam na poduszki przymykając powieki. Tak bardzo
chciałam być już przy Ibim, móc się do niego przytulić, poczuć jego zapach,
dotyk, pocałunek……
Kiedy o 19.00 wylądowałam w Krakowie
złapałam taksówkę, a następnie wykręciłam numer Holendra.
-Powiedz mi w jakim hotelu mieszkacie. –
zaśmiałam się słysząc jego głos i zdając sobie sprawę z tego, że są już tak
blisko.
-Sheraton – usłyszałam po drugiej stronie,
po czym przekazałam tą informację taksówkarzowi. – Za ile będziesz?
-Niedługo – zaśmiałam się. – Aż tak się
stęskniłeś?
-Nie wiesz nawet jak bardzo – westchnął
wywołując uśmiech na mojej twarzy.
-Podaj numer pokoju to jak tylko dojadę to
przyjdę do Ciebie.
Dojechałam do hotelu, jego monumentalizm
mnie porażał. Ogarnęłam, że już jakieś 10 minut stoję przed budynkiem i tylko
na niego patrzę. W końcu odważyłam się jednak wejść do środka. Jak najszybciej
przemknęłam obok recepcji szukając windy, po czym w pośpiechu wskoczyłam do
jednej z nich. Wjechałam na najwyższe
piętro, dokładnie tak jak wskazał mi Ibrahim. Kiedy zobaczyłam jednak drugą
recepcję, którą musiałam minąć chcąc dostać się do korytarza, na którym
znajdował się pokój Ibiego, cicho jęknęłam wyrażając w ten sposób swoją
dezaprobatę. I wtedy pojawił się Robin, serdeczny holenderski przyjaciel mojego
chłopaka.
-Monika? Co Ty tu robisz? Jak van Marwijk
Was przyłapie to Ibi ma po meczu.
-Ciii – przyłożyłam sobie palec do ust. –
Weź mnie jakoś przeprowadź do niego. – uśmiechnęłam się wskazując głową na recepcjonistkę.
– Jedna nocka, jutro rano mnie nie będzie. Nikt nas nie przyłapie obiecuję.
-Akurat rano możesz tu być – uważnie mi się
przyglądał. – Wiesz wszystkie żony przyjeżdżają.
- Bouchra też? – uśmiechnęłam
się chcąc być miła. – Dawno jej nie widziałam.
-Tak ona Ciebie też. – zaśmiał się. – Chodź przetransportuje
Cię do tego wariata, bo coś czuję, że bez Ciebie to on zwariuje nam.
Otworzyłam drzwi do pokoju
numer 520 i moim oczom ukazał się Holender bawiący się swoim iPhone’m.
Podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję. Tak mocno się za nim
stęskniłam, co lepsze zdałam sobie chyba sprawę o tym po tej całej akcji z
Pique i Fabregasem. Wtuliłam się w jego ramię, nic nie mówił – po prostu
przyciskał mnie do swojej klatki piersiowej. Lekko odsunęłam się od niego by
musnąć swoimi wargami jego. Odwdzięczył się tym samym, po czym po chwili utkwiliśmy
w długim i namiętnym pocałunku, który przerwało nam chrząknięcie van
Persie’ego.
-Ibi, pilnuj jej, żeby van Marwijk się nie dowiedział do rana
– upomniał chłopaka. – I bądźcie grzeczni, co?
Kiwnęłam twierdząco głową, po czym Robin zniknął za drzwiami
pokoju.
-To co robimy? – zaśmiał się Ibrahim ponownie lekko się schylając i kradnąc mi kolejny pocałunek.
-A bo ja wiem – zaczęłam się z nim droczyć, a w
rzeczywistości marząc teraz o tym samym co i on. – Odświeżyłabym się po
podróży.
Kiwnął głową i wskazał mi łazienkę.
Następnego dnia obudziłam się z głową na jego torsie, wciąż
mnie obejmował i głaskał po włosach. Przesunęłam lekko głowę by spojrzeć mu w oczy. Ciemne tęczówki świdrowały mnie
teraz wzorkiem, uśmiechnęłam się do niego. Podniosłam się na łokciach wbijając
mu je przy tym w żebra. Na jego twarzy dostrzegłam lekki grymas bólu, który po
chwili zniknął pod wpływem całusa, który złożyłam przelotnie na jego
rozgrzanych wargach. Chciałam się podnieść z łóżka i pójść do łazienki, albo
gdziekolwiek byleby wyjść z łóżka i nie marnować pięknego dnia, jednak chłopak
złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. W efekcie wylądowałam
ponownie na jego klatce piersiowej zadając kolejny cios swoim łokciem. Cicho
jęknął pod wpływem uderzenia, by za chwilę zatopić swoje usta w moich.
-Nie widzę Cię trzy dni, a Ty potem po jednym krótkim
pocałunku chcesz mi uciec? – zaśmiał się tuląc mnie do siebie.
- Nie uciekam – zaczęłam się bronić rysując teraz palcem
bliżej niezdefiniowane wzory na jego piersi. – Tak tylko się podniosłam.
Przewróciłam oczami i spojrzałam w te
jego hipnotyzujące ciemne patrzałki. Poczułam dotyk jego dłoni na moim brzuchu,
po czym kilkukrotne odciśnięcie jego ust na mojej szyi.
-Kocham Cię – szepnął w przerwie między kolejnymi pocałunkami.
– Nie zostawiaj mnie.
-Ib – westchnęłam swoją dłoń kładąc na jego policzku. – Jutro
melduję się w Charkowie i jestem przy Tobie.
-Wróć po meczu – tak bardzo nie chciałam, żeby zaczął mi
jęczeć do ucha o tym jak to bardzo nie może beze mnie wytrzymać.
-Już i tak wczoraj byłam tu nielegalnie. Sądzę, że to
zupełnie wystarczy – odpowiedziałam stanowczo łapiąc go za dłoń, która teraz
przesuwała się w górę mojego brzucha.
-Łamiesz mi teraz serce – szepnął całując mnie w kącik ust, a
swoją dłoń uwalniając z mojego uścisku i przesuwając ją pod moją koszulką do
mojego biustu.
-Bo za chwilę złamię Ci je podwójnie – ostrzegłam wciąż
broniąc się przed jego porannymi zalotami. – Nie masz przypadkiem jakiegoś
treningu?
-Nie. Dzień wolny. Caluteńki dla Ciebie. – odpowiedział
szczerząc się w uśmiechu.
-W takim razie jedź ze mną na mecz. – pokazałam mu język i
uśmiechnęłam się.
Spojrzał na mnie jak na skończoną idiotkę jednocześnie
przestając pieścić moja pierś.
-Żartujesz, prawda?
Patrzyłam mu w oczy. Tego się nie spodziewałam, naprawdę
uważał się w tym momencie za taką gwiazdę, że nie pójdzie ze swoją dziewczyną
na mecz reprezentacji jej kraju?
Zgubiłam teraz myśli, miałam ochotę bezwzględnie się podnieść i wskoczyć
pod zimny prysznic. Patrząc w jego oczy dostrzegłam odbicie moich zielonych
tęczówek. Nieco posmutniałych, ale on zdawał się tego nie zauważyć.
-Tak – skłamałam odwracając wzrok.
-To dobrze – zaśmiał się ponownie przyciskając mnie do
siebie.
-Ibi – szepnęłam niepewnie, wciąż na niego nie patrząc. – Rodzice
chcą, żebyśmy przyjechali do nich po Euro.
-Miałem dla nas inne plany – fuknął, a ja mogę przysiąc, że
nie wiedziałam co się z nim dzieje
dzisiejszego dnia. – Wiesz moje plany wakacyjno-urlopowe nie obejmowały Polski.
Usiadłam teraz na łóżku patrząc na niego.
-Byłam z Tobą u mamy, więc Ty pojedziesz ze mną do mojej
rodziny. Korona Ci z głowy nie spadnie jak Twoja noga postanie w Gdańsku. I nie
wymiguj się. Ja ani rodzice odmowy nie przyjmujemy.
-Monika… - już
zaczynał wymyślać wymówkę.
-Trudno albo w swoich planach urlopowych uwzględnisz Polskę
albo wymyślę jakiś ciekawy szlaban. Hmm… może na seks, co ty na to?
Spojrzał na mnie wzrokiem pobitego szczeniaczka, a ja
podniosłam się poszłam do łazienki.
-Tego mi nie zrobisz! – krzyknął za mną. – Nam nie zrobisz!
-To się przekonamy – rzuciłam sama do siebie włączając
prysznic.
Mecz Polaków obejrzałam z trybun na Stadionie Narodowym wbrew
sprzeciwom mojego chłopaka i namowom
jego przyjaciela wraz z żoną. Bouchra próbowała namówić mnie na zakupy z chłopakami,
jednak ja pozostawałam nieugięta
tłumacząc im, że mecz na żywo to mecz na żywo. Kobiecie obiecałam spotkanie następnego dnia na stadionie, a
mojemu mężczyźnie przed samym odlotem sprzedałam kopa na szczęście. Już w 17
minucie moje serce podskoczyło, kiedy to Lewy strzelił gola na 1:0. Jednak nic
nie może trwać wiecznie tak samo było z pięknym footballem Polaków. Wraz z drugą połową ukazała się ta
ciemna strona. A zaczęło się od zdobycia
gola przez Greków. Kulminacja natomiast nastąpiła kiedy nasz bramkarz sfaulował
greckiego zawodnika i w efekcie otrzymał czerwoną kartkę. Wywołało to w mojej
już mało patriotycznej duszy falę
gniewu. Jednak nie na sędziego, nie na Greka, który leżał w polu karnym, nie na
polskiego obrońcę, którego widocznie zabrakło w tej akcji, ale właśnie na niego
bramkarza numer 1 – niejakiego Szczęsnego. Podniosłam się i zaczęłam przeklinać
po holendersku łapiąc się na tym i siadając nieco speszona. Przecież jestem w
Polsce, na meczu Polaków. Skąd wziął się u mnie ten niderlandzki? Po chwili
jednak ponownie wystrzeliłam w powietrze, kiedy drugi bramkarz obronił karnego.
Cała ta gra przypominała grecką tragedię. Każda akcja Polaków była przerywana
przez Greków. Po meczu udałam się na
chwilę w kierunku szatni chcąc pogratulować Robertowi, w końcu moja wejściówka
w charakterze „vip” umożliwiała mi to. Widząc mnie wyraźnie się uśmiechnął i
przytulił na powitanie zostawiając pod szatnią jakiegoś kolegę. Wtedy
dostrzegłam, że to właśnie on –
faulujący bramkarz.
-Chodź – Lewy pociągnął mnie za rękę. – Przedstawię Ci mojego
przyjaciela.
Widziałam jak ciągnie mnie w stronę chłopaka, którego
uprzednio zostawił pod drzwiami szatni.
-Wojtek poznaj moją… - chwila przerwy na dłuższe
zastanowienie się kim właściwie dla siebie jesteśmy. – Dawną dobrą znajomą
Monikę. Monika to mój przyjaciel i nasz
najlepszy bramkarz Wojtek.
„Dawna dobra znajoma” lepiej bym tego nie ujęła, a jednak
przez te lata nauczył się wybrnąć z twarzą z tego typu sytuacji.
-Wojtek – wysoki chłopak wyciągnął w moją stronę dłoń.
-Monika – odpowiedziałam, po czym burknęłam jakby pod nosem.
– Ta faktycznie najlepszy…
-Chyba mnie już nie polubiłaś – zaśmiał się pod nosem
Szczęsny.
-No co Ty?! – rzuciłam z ironią. – Pozbawiasz drużynę
zawodnika, a ja mam Cię może ubóstwiać?
Nigdy nie spotkałam jeszcze drugiej tak irytującej osoby do
pierwszej minuty jak on. I ta pewność siebie, która biła od niego na
kilometr. Mogę przysiąc, że Danielle
Seman była od niego lepsza chyba tysiąc razy. Chłopak coś mi odpowiedział
jednak zajęta byłam bardziej moimi myślami niż słuchaniem jego słów. Powtórzył
to samo po angielsku, no przepraszam czy ja wyglądam na idiotkę?
-Robert – spojrzałam teraz na bruneta. – Będę się zbierała.
Chciałam Ci tylko pogratulować bramki. Jutro
lecę do Charkowa.
-Charkowa? – patrzył na mnie teraz zdziwiony.
-Tak, Ibi mój chłopak tam jutro gra. – westchnęłam. – A
pojutrze obiecałam Cescowi, że wpadnę na jego mecz do Gdańska.
-Fabregasowi? – moją rozmowę przerwał teraz bramkarz.
-Tak, właśnie jemu. Rodzice Cię nie wychowali? – syknęłam
patrząc mu w oczy. – Jak dwoje dorosłych ludzi rozmawia to się im nie
przeszkadza.
-Pozdrów Cesca – zaśmiał się. – Od kolegi z zespołu, co
bronił najwięcej jego strzałów na treningu.
Kiedy w końcu udało mi się opuścić stadion myślami byłam już
na meczu pomarańczowych. A ten bramkarz?
Zdecydowanie go nie polubię, Cesc czasem
jednak nie umiał dobierać sobie kolegów… To samo Robert…
Na stadion wbiegłam w ostatniej chwili. Pospiesznie zajęłam miejsce obok Bouchry i
jej dzieciaczków. Nie minęło 5 minut a starsza córeczka państwa van Persie
wspięła mi się na kolana i wygodnie na nich
usadowiła. Ledwo chłopcy weszli
na boisko i stanęli w rzędzie do odsłuchania hymnu dziewczynka zaczęła machać
Robinowi wołając:
-Mamo! Patrz tata!
Ta natomiast pokazywała synkowi palcem mężczyznę, który stał
z piersią wypiętą do przodu i głową uniesioną do góry. Przeniosłam swój wzrok
nieco w prawo i dostrzegłam Ibiego. Widziałam jak nerwowo przeszukuje wzrokiem
lożę vipów.
-Dina - rzuciłam do
małej. – Pomachamy wujkowi obok Twojego taty.
Ochoczo kiwnęła głową i zaczęła machać. Dołączyłam do niej i
po chwili zarówno van Persie jak i Afellay uśmiechali się lekko zaśmiewając.
Mecz przeżywałyśmy z Bouchrą jak na szpilkach. Od 25 minuty
prowadziła Dania, a nasi mężczyźni? No cóż obaj kilkukrotnie chybili . Jeden
mniej, drugi więcej. Osobiście uważam, że lepiej spisywał się Ibi. Jednak przy
rodzinie bohatera Kanonierów wolałam milczeć.
Przy każdej akcji emocjonowałyśmy
się chyba gorzej niż wczoraj Polacy przy czerwonej kartce dla bramkarza.
Ibrahim zszedł z boiska w 71 minucie. Zatem już tylko 19 minut do końca. Sama
nie wiem czy odliczałam pozostały czas do zdobycia bramki czy do spotkania z moim piłkarzyną. 6 minut przed końcem na boisko wszedł Kuyt.
Chłopaki pobiegali trochę bez składu, by za chwilę w polu karnym Duńczyków…..
-Karny! – krzyknęłam w raz całym stadionem, bowiem dosłownie
wszyscy z wyjątkiem sędziego zauważyli zagranie duńskiego obrońcy ręką.
-Monika siadaj. Nic i tak nie zdziałasz – westchnęła blondynka.
– Tylko trzymając Dinę na rękach się
przeciążysz.
Posłusznie zajęłam ponownie swoje miejsce. Ostatnie minuty
dłużyły się niemiłosiernie: szarża na duńską bramkę, rzut rożny, kolejna
obrona, kontra i strzał głową Robina. Nic jednak nie przyniosło upragnionego
efektu. Rozległ się gwizdek sędziego, a kibice „Oranje” zaczęli opuszczać
stadion. Siedziałyśmy jeszcze trochę na tych trybunach, kiedy przyszedł do nas
Robin. Przytulił i pocałował żonę, a ja ruszyłam po woli w stronę wyjścia z
loży, żeby znaleźć Ibiego. I znalazłam, kiedy wchodził na trybunę ze spuszczoną
głową.
-Chodź tu – szepnęłam przytulając go do siebie.
Był cały mokry od potu, mimo że zszedł z murawy jakieś 20
minut wcześniej. Opierał teraz głowę o
moją pierś, a ja go delikatnie po niej głaskałam.
-Stęskniłem się za Tobą
- rzucił po chwili.
-Wiesz, że dla mnie zagrałeś naprawdę fantastycznie. –
zaczęłam. – Nikt w całym zespole nie miał tylu akcji co Ty.
-I nikt tylko nie schrzanił – burknął odsuwając się ode mnie.
– Nie mów mi, że zagrałem ‘fantastyczny mecz’ jeśli dobrze wiem, że dałem dupy na boisku. Dzisiaj byłem
beznadziejny, okej?
-Mi się serio podobało i
uważam, żę nie raz miałeś gorszy
dzień.
-Nie kłam, że było
inaczej niż mówię – zabrał swoje ręce, za którego teraz chciałam go złapać.
-Nie mów mi co
mam robić, zwłaszcza gdy liczysz się tylko Ty! –krzyknęłam zmierzając w stronę
wyjścia ze stadionu, kiedy go minęłam łzy zaczęły mi ciec z oczu, nie musiałam ich już ukrywać.
-Monika ! Stój! – usłyszałam za sobą jego
głos.
-Oglądaliśmy chyba inny mecz! – rzuciłam na
odchodne odwracając się na chwilę w jego stronę.
Szłam tam, gdzie mnie pognała intuicja.
Najpierw hotel, potem lotnisko, Gdańsk, by na końcu znaleźć się w Gniewinie….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz